Istota człowieczeństwa

Nie jesteśmy stąd. To jest cała prawda. Tyle. Aż tyle. Tylko tyle. Ale jesteśmy stąd. Z tej ziemi, spomiędzy tych parowów, lasów, znad tych mórz i oceanów, spośród tych chat i domów, z tych dróg, ścieżek i szlaków.

Więc jednocześnie – jesteśmy stąd, ale nie jesteśmy stąd. Więc skąd? W naszym dotychczasowym języku to – nienazwane. I można się odwołać. Tao Te Ching: “Kto wie – nie mówi. Kto mówi – nie wie”. Takie niby śmieszne kalambury.

Chodzi o to, że tata. Oczywiście najpierw – mama. Trochę później rodzi się – “ja”. Ale i właściwie to płynnie się cały świat rodzi – w świadomości małego człowieka. To jest rozwój. Ukazywanie się czegoś. Przychodzenie. Pojawianie się.

Ale moment, przecież tak naprawdę – tutaj mężczyzna w białym fartuchu i okularach – mamy tylko impulsy elektryczne w komórkach i pomiędzy nimi. To skąd u licha “modrzew”? “Zachód słońca”? “Łąka” – choćby. Przecież mamy tylko plus i minus! To znaczy pozytywny lub negatywny ładunek. Jakim cudem z tych impulsów powstała “Eneida”? Jakim cudem powstał “honor”? “Jakim cudem powstał cały wszechświat w świadomości człowieka, podnoszącego głowę do góry, bo zapomniał komórki, więc tak podniósł wzrok, a tam, a tam… rzeka gwiazd, nieskończoność.

Więc co innego – ten zbiór impulsów, wyładowań, co innego to – co widzimy. To, co widzimy – weźmy taki kolor różowy albo papierek po gumie do żucia – to są koncepcje, koncepty, obrazy, które my widzimy, ale nie my decydujemy, że one są takie jakie są. No powiesz, że one wynikają po prostu z tych elektrycznych impulsów, mknących synapsami, dostarczanych od gałki ocznej, przez nerw wzrokowy, do tylnych rejonów mózgu. Suma tych impulsów i ich oddziaływania, to właśnie owe “drzewa”, “drapacze chmur”, czy źdźbło trawy kołyszące się na wietrze, na którego końcu jest kropla rosy, a w niej odbija się słońce. Rzecz w tym, że osobom, które straciły wzrok, można podłączyć do języka elektrodę. Poprzez język wędrują do innego rejonu mózgu sygnały, odpowiadające obrazowi kamery zamontowanej na głowie tego człowieka i… taki człowiek zaczyna… widzieć – językiem. Przedmioty. Osoby. Może poruszać się po mieszkaniu, bo je na nowo “widzi”. Co widzi? Te obrazy, skąd one się biorą, bo że w odpowiedzi, na wyładowania elektryczne to fakt, ale nie są wcale ich prostym wynikiem.

Więc to wszystko, co mamy, dostajemy, w swojej świadomości – otrzymujemy. Ono się po prostu w niej pojawia. Cały świat i cała rzeczywistość się pojawia, w świadomości człowieka. Nie ma częstotliwości światła odpowiadającej kolorowi różowemu, ale ten kolor, wśród innych – jest w naszym umyśle. Więc jesteśmy “podłączeni”, do czegoś, do jakiegoś źródła, do jakiejś przestrzeni, do jakiejś rzeczywistości, która nam “pokazuje” i dostarcza obrazy rzeczywistość jaką znamy. Jesteśmy “tu” i “tam”. Tu, w świecie czasu, masy, przestrzeni i tam, w świecie, którego opisać niepodobna.

Max Planck pisał, że nie istnieje materia. Rupert Sheldrake twierdzi, że istnieje przestrzeń pamięci, gatunków, grup, pokoleń, wzorców. “Miserere Mei” nie wzięło się z gardłowych odgłosów Homo Erectus. “Ulisses” Joyce’a wykracza poza litery i zdania, wyprowadza czytelnika z tego świata do innego wszelka prawdziwa poezja. Bije w nas jakieś “źródło” i przez nas przynosi na świat wszystkie cuda ludzkiej twórczości, wynalazczości, odkrywczości. Nieustannie się owo źródło przegląda w rozwoju “gatunku ludzkiego”. Nieustannie się przegląda w losach każdego z nas. Nasze życie tym samym zyskuje i posiada wartość nieskończoną, bo wykraczającą poza kategorie tego świata, bo może w nim się przeglądać świat inny, prawdziwy, a może prawdziwszy, świat, który przy naszym współudziale, “tu” się ziszcza, tu ma miejsce, w każdym ludzkim zachowaniu, w każdym geście bezinteresowności, w każdym zadziwieniu, w każdym uczciwym poszukiwaniu prawdy, w każdym cierpieniu i w każdej doświadczanej chwili szczęścia.

David Lynch uprawiał – jak mówił – medytację transcendentalną. Samo pojęcie ze sfery kultury hinduistycznej, ale znaczenie tego proste – istnieje coś więcej niż my i nasz świat. I człowiek próbuje do tego docierać.

Ale jest i inny prąd. Ciemny “potok nicości”, rozpływający się po tej rzeczywistości swoją pretensją, swoim sprzeciwem wobec “źródła”, które “przegląda się” w nas. Ten “potok” mówi, że to wszystko nieprawda. Jest odcięciem. Esencją  i jego sensem jest udowodnienie, że nie ma “światła”, że nie ma “źródła”, że jesteśmy “sami”, że istnieje tylko i wyłącznie “tu”, a zatem – musimy. Musimy “to” – tutaj rzeczywistość daną nam w zmysłowym doświadczeniu – posiąść, opanować, wchłonąć, bo to wszystko, co istnieje. “Potok” dąży do “kontroli” i “posiadania”. “Potok nicości” jest w istocie procesem wchłaniania w siebie, ale sam nie będąc częścią “źródła”, jest nicością, więc ostatecznie jest procesem anihilacji, nihilizmem per se, unieważnianiem, unicestwianiem poprzez żądzę zagarniania, która zastępuje wolność tworzenia.

Może ten odwrotny proces musi istnieć. Może to musi być tak, że pojawią się, że rozmnożą się – ludzie prostytutki, którzy w zamian za dawkę rzeczywistości do wchłonięcia i posiadania, oddadzą swoją świadomość – czy to synonim duszy? – temu ciemnemu procesowi i będą głosić słowem i czynem, że ludzie to zwierzęta. Bo “potok” musi przez nich przekonać innych i nich samych, że unicestwianie, że prostytucja, że droga w ciemność mają sens. Bo nie istnieje nic innego! Chyba najstraszliwsze są pomysły, aby taką okaleczoną – bo odciętą od źródła wszelkiego możliwego przedstawienia istnienia – świadomość utrwalić i przekształcić w proces nieskończony. Nie jest to przypadkiem propozycja stanu “piekła”? Ale jakie propozycje może mieć “ciemność” – “antyteza istnienia”? Tylko potworne.

Stajemy więc wobec tych dwóch możliwości: wolności i kontroli, twórczości i nihilizmu, prawdy i kłamstwa tę prawdę zakłamującego i pozorującego. Stajemy wobec “źródła” wszystkiego życia i rzeczywistości i wobec “potoku” wchłaniania. Wobec miłości i okrucieństwa. Wobec prawości i szalbierstwa. Wobec uczciwości i “wicie, rozumicie, jakoś trzeba żyć”. Wobec odruchów szlachetności i wobec powszechnego upodlenia. Stajemy wobec perspektywy i przewidywania – jak będzie. Wobec żądzy, by posiąść wiedzę na ten temat. By mieć kontrolę, nad przyszłością, nad innymi, nad samymi sobą, oczywiście w dobrej intencji. Więc nadzieja, o której mówił św. Mateusz dotyczy tego naszego związku ze “źródłem”, z “innym światem”. Ten związek apostoł opisywał tak: “ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych”. To język religii, ale to też język opisu rzeczywistości. Zatem jest coś, w każdym z nas, owa “miłość Boża”, w owym naszym “sercu”, a więc jakimś centrum samego centrum naszego istnienia. Coś co nie pochodzi ani od nas, ani nie jest z tego świata. Pochodzi z innej rzeczywistości, która każdemu z nas się udziela, która każdemu z nas się przygląda, która – to moje “przypuszczenie” – każdego z nas chce. Ale nie chce nas takiego, jakim już jesteśmy. Chce nas lepszych, większych, piękniejszych, mądrzejszych. Dlatego dostajemy ofertę. Ofertę współpracy. Być może jesteśmy jedynymi istnieniami zdolnymi właśnie do — w s p ó ł p r a c y  — z tym istnieniem ostatecznym a pierwotnym. Może ta “współpraca” nas właśnie tworzy i niezależnie od tego — i l e — każdy z nas dostał, to może to pomnożyć i to będzie jego nagrodą. Nie próbujmy zachowywać dla siebie. Talentów. Życia. Czegokolwiek. Dokładnie tę postawę wskazywał i piętnował Jezus z Nazaretu. “Kto chce zachować…, ten straci”. “Wiedziałeś sługo niegodziwy, że chcę pomnożenia talentów, idź precz”.

Wybór jest prosty i jednocześnie trudny, bo kosztuje. Kosztuje przede wszystkim utratę siebie. Buddyzm mówi, że “ja” to złudzenie. Chrześcijaństwo, że “ja” samo, to pułapka. Ale to właśnie “ja” jest największym prezentem, jaki dostajemy “w pakiecie” od “źródła, w naszej rozwijającej się od poczęcia świadomości. Jesteśmy samo świadomi! Wiemy, że istniejemy. I właśnie to, ten największy dar, możemy – musimy? – przekroczyć, bo inaczej nie dotrzemy “tam”, do szukanej przez Lyncha rzeczywistości transcendentnej, do wskazywanego przez religie istnienia ponad istnieniem, do ojczyzny naszej rzeczywistości, nas samych, wszelkiego piękna, szczęścia, prawdy. Ostatecznie rzecz biorąc do… Miłości, która jest — r e l a c j ą — a relacja dla swojego istnienia wymaga istnienia… osób. Siedzących przy ognisku, czuwających nad dzieckiem, zapatrzonych w siebie i wszelkich innych, gdy są nawzajem – dla siebie. Bądźmy nawzajem – dla siebie. A nie dla siebie, dla siebie – jak to podpowiada suchy głos chciwości. A wtedy możemy mieć nadzieję. Nie tu, tam. I ta nadzieja. Zawieść. Nie może.

Życie “tu i teraz” jest obcowaniem z nieskończonością, nieskończonością która pała ku nas niemożliwą miłością, która jest nam bliższa niż nasza własna skóra, która jest naszą ojczyzną i naszym zbawieniem, która chce być dla nas, jeśli tylko tego zechcemy, która uśmiecha się także tym niesamowitym widokiem, na końcu świata, na końcu życia, który żadnym końcem nie jest, bo jest początkiem, czego? Wszystkiego!

20150918_201901

Nie bądź obojętny, udostępnij dalej...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *