Może największą potrzebą człowieka jest potrzeba poczucia sensu? Może gdy jej nie ma, pojawia się ból, pustka, którą trzeba jakoś zapełnić, użyciem, znieczuleniem, agresją, czymkolwiek. Sens się bierze z wiedzy, co i jak jest. Wszystko. Cały świat. Całe życie człowieka. W taki czy inny sposób. Bez uciekania i owijania w bawełnę. Jaki jest sens rodzenia się, rośnięcia, miłości, posiadania lub nie dzieci, jaki jest sens pracy, śmierci?
Odpowiedzi na te wszystkie pytania domagają się jedności, połączenia obserwacji, przekonań, oglądów w całość. To się łączy z tamtym i dlatego… Dlatego rozumiem – życie. Choćby na swój sposób. Albo nalewam szklankę. Dobrego alkoholu, albo przeciwnie, podłego jakiegoś. Albo kieliszek dowolnego innego narkotyku, który rozpromieni na chwilę tkankę mózgu pod czaszką. Pozwoli się chełpliwie uśmiechnąć. Potem, przyjdzie wieczór i tech chrzaniony brak sensu, jeśli występuje, wyjdzie jak pies z budy, wyleci jak wrona z gęstwiny gałęzi i coś człowieka zakłuje. Bo nie samym chlebem człowiek żyje.
Bo człowiek musi widzieć i czuć sens swojego życia. Więc nie tylko je rozumieć, ale i brać udział. Przyczyniać się. Żeglować. Sterować. Budować. Zdążać. Być częścią tego wszystko, co widzi i rozumie, częścią życia, świata. Wtedy wszystko ma sens. Mają go jego czyny, jego przeżycia, jego cierpienie i jego radości. Wtedy wszystko ma sens. Gdy rozumie i może się przyczyniać, zmieniać na lepsze, być może potrzebnym. Innym ludziom. Dzieciom. Światu. Bogu.
Współczesny “Świat” ten sens ludziom odbiera. Bezczelnie do nich mówi ustami swojego proroka, że są niepotrzebni. Zbędni. Że dla nich gry komputerowe i jakieś formy narkotyków. Życia już nikt nie rozumie, bo skala bredni i głupoty wymuszanej aksamitnym walcem mediów i polityki, przekroczyła rzekę krwi i połamała fundamenty rozumu. Wszystko jest – o d d z i e l n i e. Nie należy łączyć. Nie należy myśleć. Należy przykuwać uwagę do wyjątków, szczegółów, oderwanych tu, przeczących tam. Byle nie było żadnej całości, byle usprawiedliwić swoją doraźność, która przecież kiedyś – się skończy. Ale wtedy zapomnieć samego siebie, może przy pomocy. Tabletki. Zastrzyku. Poduszki. Pod nadzorem “lekarza”, wykonującego procedurę opłaconą w ramach systemu ubezpieczeń.
Po co żyjesz? To jest takie pytanie. Na które wcale nie ma łatwej odpowiedzi, tym bardziej gdyby miała ona być ogólna, ta sama – pasująca do każdego. Starczy zająć się dniem, który jest. Jest taka masa rzeczy, w które można się włączyć. Zainteresować. Właściwie to “świat”, nie może przestać przedstawiać ci, zupełnie nachalnie swojego międlenia. Na temat tego, o czym masz teraz myśleć. Na co masz teraz reagować. Co jest ważne. Co było ważne wczoraj, a 6 miesięcy temu? A rok temu? A półtora? Czy to nadal jest ważne? Czy to w ogóle jesteś jeszcze ty, unikalny we wszechświecie byt, ten wszechświat postrzegający, ten wszechświat rozumiejący, choćby na swój sposób, choćby próbujący go objąć wzrokiem, zrozumieć. Zrozumieć życie. Dlaczego człowiek człowieka zabija. Dlaczego ten, dlaczego tamta.
Pamiętam tę płachtę niedaleko mnie. Leżała na ziemi, przykrywając ciało. Skoczył z trzeciego piętra, ale był jeszcze spory spadek od fasady bloku do ulicy. Taśmy odgradzające przypadkowych przechodniów kołysały się na wietrze. Niedaleko stał mundurowy. Ludzie zatrzymywali się, żeby popatrzeć. On, już nie miał siły. Depresja. To była na pewno depresja. To wszystko tłumaczy. Potrzebny lekarz. To choroba. Można się jej nabawić. Od czego? Od ludzi. Od tego, co sobie nawzajem robią. Od… utraty poczucia sensu.
Ten “świat” pracuje trochę przeciwko nam. Karmi nas truciznami, łagodnymi oczywiście, bo w jego interesie jest to, żeby człowiek żarł. Żeby był chory. Żeby był głupi, słaby, zadłużony, zdezorientowany, pokłócony z innymi, z sąsiadami, z rodziną najlepiej, siostrą, bratem, mężem, żoną. Żeby tego wszystkiego nie składał do kupy, bo… nie należy łączyć, nie należy myśleć.
Wbrew pozorom, nie jest wcale źle. Wysiłek poprzednich pokoleń doprowadził nas do sytuacji, że – przynajmniej w naszej części świata – każdy może coś włożyć do ust, a nawet jakiś dach nad głową znajdzie. A te sprawy, to wcale nie były takie pewne jeszcze 1000, 500, 200 lat temu. I ten brak pewności może ludzi cucił, zmuszał do myślenia, do łączenia w tym sensie, że człowiek częściej widział swoje życie jako całość, nawet łącznie ze śmiercią. Dzisiaj, widzi tylko bieżącą wiadomość na ekranie smartfona, która za godzinę stanie się nie ważna. Jego myśli mają termin ważności 24h. Nie dłużej. Na stałe jest tylko ten ból, pochodzący z podsystemu świadomości, zainstalowanego w nas przez Naturę, zachęcającego nas w ten sposób, do szukania sensu. Ale to da się zakrzyczeć, zarzucić, zaklajstrować, wezwaniem do obrony, do walki, do knajpy, do burdelu, do ekranu, z którego sączy się nieustannie oszołomienie.
Czy sens trudno znaleźć? Chyba nie. Czy każdy ma swój? Trochę tak. Jeśli go ma. Jeśli wie, po co jest, po co żyje. Jeśli czuje, że jego życie “ma sens”. Jeśli czuje się potrzebny. Jeśli j e s t potrzebny. Potrzebny jako pracownik, jako domownik, jako ktokolwiek. Przede wszystkim jako człowiek. Nie jako element systemu zabezpieczenia społecznego. Nie jako element rynku czy strona transakcji, w której obie – strony – dążą do maksymalizacji zysku swoim kosztem nawzajem. Nie jako “zasób” w procesach ekonomicznych internetowych korporacji.
Ostatnio zadomowił się u nas gołąb. Witam go rano, gdy wschodzi słońce. Wydaje się zupełnie “nie bojący”. Trzepie dziobem te swoje skrzydełka. Czyści puch. Pewnie musi. Potem, gdy słońce już widać, sam startuje w powietrze. Nocą zalega cicho, starając się nie zwracać uwagi. Bo i po co. Czy ma sny? Czy zwierzęta śnią? Nie mam pojęcia.
Mają sens:) te Twoje rozważania.
Dzięki.
Super. Pozdrawiam 🙂