#2 Jednodniowy post – a po nocy przychodzi dzień

 

Czy możemy być szczęśliwi? Czego właściwie potrzeba nam do szczęścia? Nie mam szczęścia. Nie mam miłości, szacunku, kogoś. Nie mam pieniędzy. Nie mam pracy. Nie mam przyjaciół i/lub przyjaciółek. Męża, żony, tych do kochania. Sytuacja w kraju, sytuacja na świecie, te władze, pandemie, media, polityka. Wiemy, czasem bardzo dobrze wiemy, jak wiele prawdziwych problemów, krzywd, braków i niesprawiedliwości jest w naszym życiu. Więc, czy jesteśmy szczęśliwi? Nie bardzo.

Ale od początku:

Dwa dni temu postanowiłem sobie zrobić doroczny jednodniowy post Zbyszka wg (prawie) Dąbrowskiej. Dodałem to (prawie), bo ja lubię eksperymentować, chodzić swoimi ścieżkami, odkrywać, znajdować. Kto nie lubi? Jest i ta druga tendencja, żeby życie uczynić przewidywalnym. Żeby było (w przyszłości) tak jak chcemy. Poukładane. Zgodne. Z naszymi planami, chceniami i marzeniami. Bywa różnie, ale ta tendencja do ustawiania przyszłości i życia w nas – jest.

Więc pomyślałem, że wprowadzę małą modyfikację i pierwszy jednodniowy post zrobię sobie z pominięciem wszystkiego. No… wodę zostawiłem, bo wiadomo człowiek napić się musi inaczej się udusi. Taki trochę bohaterski będę – pomyślałem – bo lepiej przecież nic nie zjeść, niż zjeść coś. Poza tym usprawnię sobie ten post, zrobię krok naprzód, odkryję  nowe prawidłowości.

W ludzkim organizmie chodzi o dostępność potrzebnej energii. Ta energia potrzebna nam jest do myślenia, biegania, brania ukochanej osoby na ręce – panie są zwolnione, zwłaszcza jeśli wybranek jest jeszcze “przed” postem. Z grubsza organizm ma tę energię w trzech przegródkach, workach, magazynach. A więc żołądek i krew mają to, co aktualnie zjedliśmy. Wątroba i mięśnie mają zapas energii, który się nazywa glikogen. Ostatecznie tkanka tłuszczowa zawiera zapasy strategiczne na wypadek długotrwałych braków i konieczności przetrwania.

Chciałem zużyć glikogen i dlatego właśnie nic zupełnie nie zjeść pierwszego dnia. Tego glikogenu – to jest związek zawierający glukozę – mamy w organizmie ok 500 gram, co daje ok 2000 cal, co wystarcza na… jeden dzień! Byłem… senny. Chyba tak to mogę określić. Nic mi nie dolegało tego pierwszego dnia, ale ewidentna była senność i osowiałość. Poza tym luzik. Spadku wagi nie mierzyłem, bo to w takim momencie głupota.

Następnego dnia już normalna Dąbrowska, więc pomidorek, zielona sałata, cebulka i inne takie smakołyki, po czym… na spacer, bo słońce było, że hej. Ludzie uśmiechnięci. To znaczy ci bez masek. Aż serce w człowieku rośnie, gdy można zobaczyć ludzką twarz. Może w tej twarzy jest cały człowiek? Tak naprawdę komunikujemy się twarzą. Małe dziecko czyta twarz matki. Chłopak dziewczyny. Żona męża. I tak dalej. Nieustannie czytamy siebie poprzez nasze twarze. I często są to odczyty – pozytywne. Więc jak widzę kogoś pogodnego albo uśmiechniętego, i świeci słońce i idzie się, to jakoś tak lepiej, normalniej. Z drugiej strony widzę samotnego pana czy parę staruszków w samochodzie w maskach po same oczy. Jakoś nie fajnie.

Napełniony energią z sałaty, podreptałem z pół godziny nad rzeką. Wiem, że miałem pisać o poście, ale nic nie poradzę, palce lecą gdzie chcą, myślenie też. Więc skrzyła się ta rzeka i błyszczała. Kaczki – moje ukochane – podrywały się do lotu, to znowu coś tam szukały pod wodą. Rudy kot się skradał, niebo po horyzont, błękitne. I to słońce, na twarzy. Więc wystawiam tą facyjatę do słońca, bo myślę sobie – witamina D. Ochroni, obroni, poprawi. Wszystkim nam trzeba witaminy D – powinno brzmieć w przekaziorach zwanych mediami. A może nie chodziło mi o witaminę D, tylko o to ciepło, rozlewające się po policzkach, po powiekach, jakoś wnikające do środka, do głowy, gdzieś głębiej, może do serca…?

Potrzebujemy tego ciepła. Może ono się nam kojarzy z jakimś pierwotnym doznaniem, może nawet z okresu niemowlęctwa albo i wcześniej, gdy ciepło było przejawem miłości, opieki, matki. Może te pierwotne bardzo odczucia i emocje, kształtują nas na całe życie i zostawiają w nas, i tęsknotę za miłością i zdolność dawania dobra, tego ciepła, troski.

Gdy tak szedłem przypomniał mi się film i pewien akcent z nim związany. Jeden z najwybitniejszych filmów w historii – “Blade Runner” (moja recenzja jest {TUTAJ}). Urok tego filmu w znacznym stopniu tworzy muzyka. Harrison Ford szarpie się z życiem, staje wobec zagadek i androidów, zakochuje się. Muzyka Vangelisa czyni ten film arcydziełem i w tej muzyce jest pewien ewenement. Magiczny utwór napisany przez Vangelisa z cudownym polskim akcentem. Z wierszem Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego: “Spotkanie z matką“. Wiersz czyta w tle muzyki Vangelisa Roman Polański. Więc posłuchajmy:

Ona mi pierwsza pokazała księżyc
i pierwszy śnieg na świerkach,
i pierwszy deszcz.

Byłem wtedy mały jak muszelka,
a czarna suknia matki szumiała jak Morze Czarne.

Noc.

Dopala się nafta w lampce.
Lamentuje nad uchem komar.
Może to ty, matko, na niebie
jesteś tymi gwiazdami kilkoma?

I obejrzyjmy krótki film z tą muzyką!

 

Zajmuje nas całe mnóstwo spraw na co dzień, a umykają nam te podstawowe, najważniejsze. Ten dotyk słońca na twarzy, ten dotyk kogoś bliskiego. To ciepło, które za nic kiedyś dostaliśmy i które przecież możemy dać, choćby w postaci uśmiechu czy dobrego słowa. Ta osoba matki, z wiersza Gałczyńskiego jest właśnie jak niebo usłane gwiazdami, pod którym rodzi się człowiek. I z układu tych gwiazd rysuje się jego życie, wrażliwość, odwaga i szlachetność. Jesteśmy winni naszym matkom chyba wszystko, co w nas cenne. To wrażenie pierwotnego przyjęcia i ciepła, które razem ze sobą zabieramy w życie, i tym razem to już my, naszymi czynami stroimy czarną noc w gwiazdy, tym razem w siebie, jeśli chcemy dać innym ludziom, odrobinę światła.

Niestety po spacerze zaczęły się ze mną dziać rzeczy nieprzyjemne. Drugi z kolei jednodniowy post postanowił dać mi się we znaki i… zaczęła mnie boleć głowa. Matko kochana. Nie skarżę się. Wytrzymuję. Do lekarzy nie chodzę. Proszków nie łykam, chyba że nie daję rady dalej. No i ten ból mnie trochę sponiewierał. – To nie powinno być tak – mówiłem sobie. – Coś jest nie w porządku z tym postem – uzupełniałem. – Może innym razem? Może ja się już do tego nie nadaję? Chodziłem w kółko po pokoju, nie mogąc ani siedzieć ani leżeć, ani w zasadzie chodzić. Byłem o włos, tuż, tuż. I może rozsądnie było przestać się wygłupiać i coś zjeść…

Zwróciłem się nawet po pomoc, wiecie, w internecie. Ale tam jako to w internecie, poradzono mi… lewatywę. Hm…. Nie dałem się przekonać. Zresztą, sam lubię być odrobinę złośliwy, więc postanowiłem się nie czepiać. I oto dziś… budzę się rano. Otwieram oczy. Na dworze… biel, śnieg po horyzont, a widok mam na kilka kilometrów. Stada wron i gołębi jakieś wesołe latają w kółko z jednej strony w drugą, jakby robiły rozgrzewkę przed nowym dniem i przede wszystkim mnie… nie boli. Nic a nic. Nic nie zrobiłem, no… dobra, złamałem się poprzedniego wieczora i sięgnąłem po ziele angielskie, ale ja się bardziej nabijam z niego, że pomaga niż myślę, że pomaga, ale… może jednak pomaga? Dość, że poczułem się naprawdę szczęśliwy. Ten nagły brak stałego fizycznego bólu, sprawił, że pojawiła się chęć do życia. Że wszystko inaczej. Że nie ważne, te wszystkie powody i przyczyny, co je wymieniłem na początku, co siedzą w naszych głowach, tłumacząc nam wagę spraw politycznych i osobistych, a tymczasem wystarczy, żeby nie bolało. Żeby śnieg na dworze. Bo może liczy się to, co mamy w głowie, a nie to, co jest na zewnątrz. A że wkładają nam do tej głowy, i sami też wkładamy, różne niepotrzebne rzeczy, to robi się tam magazyn i bałagan, i w sumie zaczyna nas to wszystko ranić, na co dzień.

Więc ten post, to może nie tylko odchudzenie, a złapałem przez trzy ostatnie tygodnie trzy kilogramy więcej. Nie tylko oczyszczenie organizmu, czego nie jestem pewien. To może jest przede wszystkim zmiana perspektywy, oczyszczenie głowy, psychiki, trochę charakteru. Post pozwala zobaczyć rzeczy, których nie widzimy na co dzień. Zobaczyć inaczej. Może jak kwestię macierzyństwa, z perspektywy Gałczyńskiego i Vangelisa, może wszystko, sprowadza się na właściwe miejsce, za pomocą postu. Jesteśmy my. Jest drugi człowiek. Jest nasze życie, czyli to, co możemy zrobić, ze sobą, dla innych. Dobrze, że śnieg i biel pokrywa widnokrąg. Tak przestrzennie się robi od tego, lżej się oddycha, łatwiej o uśmiech. Dobrze jest pościć i żyć, choć czasem nieco boli 🙂

 


Notki z wcześniejszych jednodniowych postów {TUTAJ}

Nie bądź obojętny, udostępnij dalej...

2 thoughts on “#2 Jednodniowy post – a po nocy przychodzi dzień

  1. Cześć, miło się czytało. Dziękuję. U nas post 8 dzień…może mały kryzys i również był ból głowy ale teraz głowa pracuje inaczej, tzn. mądrzejsze decyzje i inne przemyślenia. Tak mi się wydaje. Wiosna łatwiej pościć bo i powietrze inne i słońca więcej. Sprawdziłam. Do tego wczoraj sesja fotograficzna z pięknymi pachnącymi daniami, które trzeba było potem zjeść. Nic nie ruszone…ani dorsz glazurowany, ani czekoladowe naleśniki z sosem malinowym, nie jem mięsiwa ale schabowy z kością wyglądał naprawdę smakowicie. czy takie ćwiczenie woli ma sens? Podobno trzeba słuchać siebie i sobie dogadzać. To na tyle. Dobrego dnia 🙂

    1. Dziękuję za fajny komentarz. Z tym kiedy pościć, to jest tak, że po okresie światecznym za bardo przybiera się na wadze, stąd motywacja… 🙂 Takie zycie 🙂 Co do woli i dogadzania, to jest wieczny balans, trochę w tą, trochę w tamtą. Dlatego pościmy, a czasem… ah!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *