Do czego jest Salon24.pl? Możesz myśleć, że do wymiany myśli. To taka platforma blogerska, która umożliwia ludziom pisanie ważnych rzeczy i dialog w przestrzeni publicznej. Dzielenie się ideami, dyskutowanie, wykuwanie nowych poglądów i postaw. Zapomnij. Nic z tych rzeczy. Albo… część z tych rzeczy w charakterze farby, dekoracji, tego czym Salon24.pl jest.
Czy zatem jest JEST Salon24.pl? Więc… jest mechanizmem przetwarzania aktywności ludzi na pieniądze dla właścicieli Salonu24. Jest jednak czymś jednocześnie o wiele więcej. Jest mechanizmem kształtowania myślenia wszystkich używających Salonu24. Ale… Jest jeszcze czymś więcej, jest jednym z wielu mechanizmów POLOWANIA na uwagę ludzi. Musisz kliknąć, musisz przeczytać, musisz swoją uwagę i świadomość skierować na tę, a nie inną treść.
Tak więc te trzy: zarabianie pieniędzy na ludzkiej aktywności, polowanie na ludzką uwagę i kształtowanie świadomości i myślenia ludzi są funkcjami takiego tworu jak Salon24. Dlaczego? Dlaczego tak właśnie jest? Czy kryje się za tym jakaś złowroga postawa właścicieli Salonu? Jakiś ich machiaveliczny plan? Jakaś po prostu chęć wykorzystania i zmielenia ludzi?
Nie. Właściciele to porządni i uczciwi ludzie, tacy jak my. Ale… tak jak my – muszą coś “jeść”. I choć “jeść” zapisane jest w cudzysłowie, który oznacza i sugeruje, że chodzi o coś więcej niż po prostu zaspokojenie uczucia głodu, to jednak chodzi z grubsza o to właśnie, o zaspokojenie potrzeb życiowych: mieszkania, życia na jakimś niezłym w społecznym rozumieniu poziomie itd.Aby ten poziom osiągnąć, trzeba wykazać się aktywnością i pracą, trzeba wziąć udział w “grze”, rozumianej jako zbiór możliwych działań powodujących dla “grających” określone skutki.
Na czym polega ta gra, co jest tkanką i zasadą mechanizmów społecznych, w których wszystkim nam, w tym właścicielom Salonu, przychodzi funkcjonować. Więc.. To jest gra, w której jest tylko jedno kryterium: zysk. Jasne, jasne liczy się uczciwość, patriotyzm, prawda, kultura… nie prawda. Ostatecznie liczy się wyłącznie zysk. Te wcześniejsze atrybuty postępowania, mogą osiąganiu zysku służyć, ale mogą też skutkować ponoszeniem strat, zależnie od stanu społeczeństwa, a ten stan stopniowo, bo wcale nie od zawsze ZYSK był ostatecznym kryterium, ulega ewolucji w kierunku unieważnienia wszystkich innych kryteriów poza tym jednym – zyskiem.
Rozkład Pareto
Gdy gracze grają w “Monopol” zaczynają z równą ilością pieniędzy. Gra polega na transakcjach i każdy dąży do osiągnięcia jak najwyższego stanu posiadania. Jest bardzo ciekawa rzecz związana z tą grą, w miarę jej trwania coraz więcej graczy ma mniej i mniej, i coraz mniejsza grupa ma więcej i więcej. Jeśli proces ten trwa wystarczająco długo, to kończy się tak, że jeden gracz ma wszystko, reszta zostaje ze śmieciowymi zasobami.
W “Monopolu” jak w życiu, różne rzeczy się mogą zdarzyć. Możesz być inteligentniejszy od innych i dokonywać lepszych transakcji, możesz czasem mieć po prostu szczęście, ale gdy przekroczysz pewien próg ubóstwa – praktycznie koniec – nie wydźwigniesz się do poziomu tego, kto ma najwięcej, będziesz zmierzał w kierunku jeszcze większej przegranej.
Opisany mechanizm jest właściwy każdemu swobodnemu mechanizmowi wymiany dóbr, który nie jest ograniczony i korygowany jakimś mechanizmem spoza tej gry. A ponieważ trudno o korektę mechanizmu społeczeństwa spoza tego społeczeństwa, to jako zasada obowiązuje w nim rozkład Pareto, mała jego grupa dysponuje zasobami coraz większymi, a reszta coraz mniejszymi.
Socjalizm deklarował zniesienie tego mechanizmu. Jaki był finał? Teoretycznie własności nie posiadał nikt, bo prywatna była zakazana. W rzeczywistości własność to tylko inna nazwa relacji kontroli człowieka w stosunku do zasobów. Jeśli coś kontrolujesz to jest to twoją własnością, jeśli coś jest określone jako twoja własność, ale nie masz nad tym kontroli, to określenie to jest błędne. W socjalizmie niewielka grupa społeczeństwa miała pod kontrolą większość jego zasobów, skupiła własność w swoich rękach skazując resztę na wegetację. Co więcej, odbierając możliwość “wygrywania” czegokolwiek, uczyniła “grę” nie grywalną. Czy się stoi czy się leży – a więc czy się gra czy się nie podejmuje wysiłku – dwa tysiące się należy. Wszystko się zawaliło.
W anglojęzycznym świecie co roku ok kilkaset książek osiąga nakłady powyżej 100 tysięcy egzemplarzy. A ile wychodzi tytułów? Około miliona. Mamy milion autorów publikujących swoje książki i kilkuset sprzedających dobrze. Kropla w morzu. Rozkład Pareto. Ale idąc dalej, jest kilku, którzy zgarniają większość możliwych do osiągnięcia przychodów finansowych. Dlaczego? Bo są ZNANI. To znaczy JUŻ wygrali dużo w tej “grze”. Ponieważ są znani, to się ich wydaje i o nich pisze, i umieszcza się ich książki w ogromnej ilości miejsc sprzedaży, od księgarni, przez market, po punkty sprzedaży na lotniskach. Ponieważ są znani i się sprzedają, to ich książki w tej miriadzie punktów sprzedaży umieszcza się na półkach na wysokości oczu, tak że przechodzący w pośpiechu, w zalewie nieskończonej niemal ilości bodźców potencjalny nabywca, po prostu sięga po to – co widzi!
Następuje potęgowy wzrost sprzedaży, generujący wzrost sprzedaży. Bingo. Rozkład Pareto. Ci co mają więcej, mają więcej ponad to, co można sobie wyobrazić jako ekwiwalent ich wkładu i wysiłku, ci co mają mniej, będą mieć jeszcze mniej, niezależnie od wkładu i wysiłku. Oczywiście w systemie rzeczywistym, zdarzać się mogą anomalie i wyjątki, które ze względu na swoją wyjątkowość, tylko podkreślają i dowodzą istnienia reguły. Ta reguła z kolei obowiązuje i kształtuje w sposób nie podlegający zakwestionowaniu – społeczeństwo.
Polowanie na uwagę
Facebook, YouTube, Salon24 i wiele innych publicznie dostępnych platform nie pobiera od użytkowników opłat za dostarczane treści, możliwości i usługi. Jednocześnie z powodzeniem finansuje swoje istnienie stając się dochodowymi przedsięwzięciami. W technicznym sensie dzieje się to przez publikowanie reklam i pobieranie opłat od reklamodawców. Ale czym w końcu płacą użytkownicy tych platform. Hmm… płacą swoją UWAGĄ. Sprzedają swoją UWAGĘ to znaczy dostęp do swojej ŚWIADOMOŚCI, możliwość napełniania jej tym, co zechce dostarczający “bezpłatne” usługi dostawca.
Platformy medialne “kupują” tę uwagę, kupują od użytkowników możliwość napełniania ich świadomości i sprzedają tę możliwość tym, co dostarczą właścicielom medialnych platform, pieniędzy lub innych potrzebnych im wartości czy zasobów. De facto sprzedajemy samych siebie, swoje myślenie, swoje myśli. Oczywiście do pewnego stopnia, którego sami, wcale nie jesteśmy w stanie oszacować. Ale reklama jest skuteczna, bo reklamowane produkty się sprzedają. A kampanie społeczne zmiany myślenia ludzi odnoszą błyskotliwe sukcesy, bo tak szybkich zmian w przekonaniach ludzi jak w ostatnich 20-30 latach, próżno szukać w przeszłości.
I znów, nie dzieje się to, wskutek jakiejś złośliwości właścicieli strumieni medialnych, tylko wskutek zasad, kryteriów i charakteru “gry”, w która jako jedyna jest do zagrania. Tutaj determinującą w/w skutki zasadą jest zamieszczanie reklam w strumieniu ogólno dostępnych informacji. Gdyby – to nie do wyobrażenia – zamieszczać reklam w takich strumieniach nie było można, to każdy musiałby ZAPŁACIĆ pieniędzmi, za dostęp do danej usługi, platformy, strumienia. A przecież, wielu nie byłoby stać. A może byłoby? Bo w cenie produktów, które nabywają PŁACĄ przecież za reklamy, które oglądają! Może lepszym rozwiazaniem byłyby “gazetkowe strumienie medialne” zawierające wyłącznie reklamy, dla tych, co chcą je pooglądać, by się czegoś dowiedzieć?
Więc każda platforma robi wszystko, żeby “schwytać uwagę” człowieka. Księgarnia poprzez odpowiednie rozłożenie książek na półkach. Salon24 przez kolorowe obrazki i krzykliwe, jątrzące, skłaniające do reakcji tytuły. Przecież to właśnie te dwie “rzeczy” zarezerwowali dla siebie właściciele salonu24 – opatrywanie treści obrazkami i tytułami. Nie przez PRZYPADEK. To jest ESENCJA działania platformy jako wielkiego polowania na uwagę ludzi.
Bardzo podobnie postępują wielcy. Czerwony dzwoneczek na intensywnie niebieskim tle belki na górze ekranu wręcz krzyczy od odbiorcy facebooka – masz nową wiadomość albo reakcję. Nie sposób NIE KLIKNĄĆ. Tam może być coś ciekawego, ważnego, istotnego. Klikamy, czytamy, mają nas.
Platformy medialne wykorzystują paliwo. Energię. Surowiec. Tym paliwem, energią, wsadem jesteśmy my sami i nasze interakcje z innymi. Mamy coraz to mniej interakcji realnych. Prawdziwych rozmów o życiu, bycia w otwartym, ciekawym kontakcie z innymi. Relacje rzeczywiste stają się interesowne, zdawkowe, bo trzeba zarabiać pieniądze, kulawe – bo jesteśmy dla siebie rywalami, konfliktowe – bo walczymy, bo presja itd.
Więc dzieje się rzecz niezwykła, PRZENOSIMY RELACJE NA PLATFORMY MEDIALNO-ELEKTRONICZNE. Tabuny nastolatek z wlepionymi w ekran twarzami. Setki tysięcy i miliony tweetów, komentarzy, treści pisanych w oczekiwaniu na reakcję, na relację, na wymianę, na walkę, na wsparcie. W sensie świadomości, relacji i interakcji zaczynamy ŻYĆ wymiarze i w świecie strumieni medialnych, które przecież mają swoich właścicieli, którzy mają swoje interesy, którzy będą sprzedawać miejsce w naszej świadomości do wypełnienia, którzy zrobią wszystko, co możliwe, by przykuć naszą uwagę, by stać się nałogiem, przywiązaniem, nawykiem, od którego nie sposób się uwolnić.
Kształtowanie myślenia
Inne platformy, religijne, antyreligijne, polityczne prowadzą swoje krucjaty. Walki w świecie przekonań, w świecie idei, w świecie polityki. Większe robią podobnie. Jedne treści promują i propagują inne spychają na niższe pozycje lub wyłączają całkowicie. Możliwość wpływania przez właścicieli mediów na to, jaki będzie zasięg konkretnego przekazu, konkretnych treści, jest oszałamiający. Zwykłe różnica między pierwszym miejsce na stronie portalu, a takim gdzieś w środku to są RZĘDY WIELKOŚCI odbiorców więcej lub mniej w zależności od umieszczenia tej informacji. Literalnie administratorzy mediów mają władzę nad tym, CO MYŚLĄ i O CZYM MYŚLĄ statycznie ludzie. A ponieważ procesy rynkowe i polityczne mają charakter statystyczny, to mają władzę nad ich efektami.
Trzeba wzbudzić zainteresowanie daną tematyką w danym okresie – dajmy pierwsze miejsca plus bulwersujące tytuły. Chcemy wyciszyć jakieś zagadnienie, usunąć je ze świadomości społeczeństwa? Spuśćmy “niechcący” treści je poruszające na “dalszy plan”. Przecież nadal POZWALAMY PUBLIKOWAĆ. Każdy może sobie publikować. Tyle, że społeczeństwo już tego nie zobaczy, w sensie mechanizmów statystycznych, a te są istotne. Mechanizmy wyboru tematyki mogą być różne, najczęściej chodzi o “klikalność” tematu, o to w jak dużej potencjalnej pupulacji wzbudzi on reakcje emocjonalne, skłaniające ludzi do zajęcia uwagi właśnie tą publikacją. Mogą jednak występować dodatkowo kryteria sympatii dla idei, ruchów lub zjawisk.
Podstawową jednak oczekiwaną cechą myślenia odbiorców w perspektywie strumieni medialnych jest jego FRAGMENTARYCZNOŚĆ. Odbiorcy nie powinni być zdolni do dłuższego skupienia uwagi, do prowadzenia nieprzerwanych procesów myślowych, do kojarzenia faktów, przyczyn, skutków i mechanizmów w spójne i czasem dłuższe związki logiczne. Pożądane z punktu widzenia “biznesu” jest, by uwaga odbiorcy była do pewnego stopnia “strzaskana”. By potrafił skupić się jedynie na krótkim akapicie, krótkim przekazie. To gwarantuje elastyczne przeskakiwanie przez odbiorcę, po dostarczanych CORAZ TO NOWYCH treściach, których nie sposób ułożyć w spójną całość, których nowość jest “nowa” pod warunkiem wyjęcia ich z kontekstu innych wcześniej publikowanych, których sens istnieje wyłącznie w obrębie nich samych, tj. krótkiego przekazu, którego odbiór w szerszym i zrozumiałym kontekście byłby dla człowieka bezcelowy.
Więc uwaga odbiorcy zostaje strzaskana, na krótkie fragmenty, na oddzielone od siebie – i nie pozostające we wzajemnych logicznych powiązaniach – przestrzenie świadomości, które człowiek zapełnia chwilowo “nowymi” treściami. Niezdolny do prowadzenia wnioskowania wykraczającego poza proste reakcje emocjonalne i uzasadnienia dla przeżywanych świadomie i podświadomie uczuć, człowiek taki jest coraz lepszym klientem medialnej gry, w której chodzi o zysk.
Mechanizmem i inicjatorem podejmowania działań przez człowieka przestaje być rozum lub rozsądek, stają się emocje i uczucia. Działanie polegające na wyborze informacji lub abstynencji od ich przyjmowanie staje się trudne i nie do zniesienia, wobec potrzeby doświadczania uczuć “brania udziału”, “wpływania na kształt”, “bycia zauważanym i docenianym”, “dawania odporu”.
W efekcie otrzymujemy idealnego klienta. Osobę, która jest w stanie się skupić tylko na krótkich porcjach przekazu informacyjnego, która nie potrafi prowadzić rozumowania umieszczającego otrzymywane treści w logicznym i racjonalnym kontekście tłumaczącym sens całości. Osobę, która “myśli emocjami”, żywi się niemal głównie emocjami. Osobę, która swoje relacje z innymi przeżywa nie wprost, ale ZA POŚREDNICTWEM platform medialnych.
Rzeczywistość i co z nią możemy zrobić
Więc strony internetowe, serwisy społecznościowe, platformy medialne nie są PO TO, żeby ułatwiać, nie są DLA odbiorcy. Są po to, żeby zarabiać, są po to, żeby tego odbiorcę do zarabiania wykorzystywać. Wynika to z konieczności prowadzenia ostrej gry, w której jedynym kryterium wygranej jest zysk, a kształtuje się on wg. rozkładu Pareto. W tę grę zresztą, zgodnie z jej mechanizmami, grają także i inni. Na przykład politycy, którzy haseł, idei, wartości, zapowiedzi swoich intencji, używają jako mechanizmu zapewnienia sobie korzyści. W świecie ludzi, których procesy decyzyjne i percepcja są determinowane niemal włącznie przez proste emocje, których uwaga jest strzaskana, którzy – także wskutek zmian edukacji – nie potrafią używać intelektu, którzy próbują grać w “grę”, jest to zachowanie – udawane propagowanie idei w celu realnego osiągania korzyści – naturalnym i racjonalnym wyborem, jeśli chce się wygrać.
Czy coś możemy zrobić? Jeśli desygnatem owego “coś” ma być jakaś widoczna i odczuwalna ZMIANA rzeczywistości, to nic nie możemy zrobić. Nie mamy zasobów, żeby zagrać w grę, a ci co je mają, wygrali je wg. jej zasad. Są jednak trzy przesłanki, aby próbować jednak coś robić. Próbować po swojemu myśleć. Próbować zrobić cokolwiek, nawet z samymi sobą, zamiast “płynąć z prądem” czyli grać w “grę”, której natury nie rozumiemy, której efektów nie potrafimy przewidzieć.
Pierwsza z nich to “efekt motyla”. Zjawisko polegające na tym, że może zaistnieć taki układ otoczenia, że minimalna zmiana może wywołać lawinę innych zmian, które w efekcie dają “tektoniczne” przesunięcia. Może być tak, że sytuacja dojrzeje do zmiany i trzeba jakiegoś niewielkiego impulsu by owa zmiana zaistniała. Twoje działanie może być tym impulsem. I może nim nie być. Nie wiemy tego.
Drugi powód, dla którego warto coś robić, to powód estetyczno-kulturalny. “Tylko stracone sprawy są godne gentlemana” – głosi anglosaskie powiedzenie. Niesie ono przesłanie, że tłumowatość – wyrachowane postępowanie zgodnie z większością – ma niższą wartość niż stanięcie przeciw trudnościom, o których myślimy, że nieprzezwyciężone. To jest być może jakaś scheda po etosie rycerskim, po marzeniach o wolności, roztapiającej się dzisiaj w medialno-edukacyjnych młynach mielących świadomość ludzi.
Trzeci powód jest natury religijnej. Jezus Chrystus – wiem, jak potwornie niezręczne jest do Niego odwołanie – przyszedł, by poświęcić się za świat, za ludzi. W tym sensie jego ofiara staje się jakimś zobowiązaniem dla każdego człowieka, by próbować zrobić coś dobrego. W zasadzie za wszelką cenę. Tym bardziej za cenę niewygórowaną, jaką jest wysiłek i czas.
I to chyba wszystko. Życie to wielobarwna i ciekawa rzeka. My współtworzymy jej kolorystykę i kształt. Wydobywamy z bezwładności i nieładu, sens i porządek. Tak współpracujemy z tym archetypicznym sensem i porządkiem, który przecież jest jednym – powoływaniem do istnienia z chaosu i bezładu. Chaos z porządkiem współistnieją. “A światło w ciemności świeci i ciemność go nie ogarnęła”. Możemy być światłem, możemy rozświetlać ciemność. Każdy z nas, jakąś maleńką iskierką własnego starania. Własnego serca. Własnego słowa i co ważniejsze CZYNU. W ten sposób, staniemy się “żołnierzami światła”, współgospodarzami sensu i porządku, braćmi innych ludzi, częścią tej rzeki, którą jedni nazywają Życiem, inni Miłością, która nas z siebie wyłoniła, której przeznaczenia nie znamy, choć się jakoś spodziewamy, którą cieszyć się wypada, tu i teraz.
Jeśli traktuje się życie jako rzekę, to trzeba się liczyć, że wartki nurt porwie i wyniesie w niepożądanym kierunku, albo osiądzie się na mieliznie. Media społecznościowe jest jak ta rzeka, każdy jest sobie sterem i okrętem, a gdzie się zacumuje to już sprawa sternika. Nie mogę się zgodzić z twierdzeniem przypisywanym dla Stanisława Lema, że dopóki nie odkrył internetu, to nie wiedział, że tylu idiotów jest na świecie. Pan Lem zanim umarł miał znikomy dostęp do internetu, a wątpliwe, aby traktował ludzi jak idiotów. Ludzie kierują się w większości swoim rozumem i ja ze swojej perspektywy bardzo szanuję innych ludzi, nawet jeśli wypisują głupoty w internecie.
Dziękuję za komentarz. Ja bym się ze Stanisławem Lemem jednak zgodził i nie traktował jego stwierdzenia w literalnym znaczeniu. Z tego, że ludzie kierują się swoim rozumem, nie wynika, że nie mogą być “idiotami”. Tu dochodzimy to kwestii dopuszczalności używania określeń, ich zakresu znaczeniowego oraz możliwych reperkusji w odbiorze.
Przez idiotę należałoby tu rozumieć kogoś, kto postępuje w sposób jemu samemu szkodzący (w dłuższej perspektywie), kogoś kto nie rozumie ani świata ani siebie, kogoś kto także szkodzi innym. Fakt, że taki ktoś posługuje się swoim rozumem niczego nie zmienia. Jeśli bardzo szanować będziemy idiotów to jak szanować będziemy ludzi mądrych? Bardziej?
Oczywiście, w naszej kulturze jest zapisany ten wątek, to nieusuwalne i słuszne przekonanie, że każdy człowiek posiada pewną niezbywalną godność i wartość, niezależnie od wszystkiego, bo… jest człowiekiem. Ale to nieco inny wymiar i zakres reakcji i zachowań. Bez preferencji dla mądrości i “depreferencji” dla idiotyzmu włącznie z ich inkarnacjami w życiu, nie będzie promocji jednego, względem drugiego. Wszystko w obawie, przed “skrzydzeniem” czułych na swoim punkcie idiotów.
Ja traktuję rozum jako coś pozytywnego, a gdzie rozum śpi tam rodzą się upiory. Są różne rodzaje inteligencji, bycie inteligentnym w jakimś zakresie nie oznacza, że ktoś jest mądry np. życiowo. Idiota jest zdefiniowany i potocznie, i klinicznie, jest to niestety największy stopień upośledzenia umysłowego ( a nie debil jak to się często mylnie uważa i mówi), więc nie należy, moim skromnym zdaniem, szafować tym określeniem w mowie potocznej, a tym bardziej profesjonalnej. Jak ktoś ma rozum, to już oznacza, że nie jest idiotą według mojej perspektywy.
Wracają do mediów społecznościowych to użytkownicy wykazują się różnymi zdolnościami, czy różnymi inteligencjami, oczywiście nie czyni z nich to mądrymi. Chęć dzielenia się z innymi swoimi przeżyciami i współprzeżywania ich na nowo jest moim zdaniem pozytywną oznaką i jest to oznaka pewnej mądrości, bo w społeczności najlepiej żyją ci, którzy potrafią z innymi się dzielić i współpracować. Wtedy mówiąc kolokwialnie, życie ma sens.
Samo to, że ludzie według mnie wypisują czasami idiotyzmy w mediach społecznościowych, nie oznacza, że są idiotami. Różne są motywy takiego zachowania. Często jest to odreagowanie od życia w tzw. realu. W realu są inne normy zachowań, które mogą krępować poprzez utrwalone konwenanse. W sieci często ludzie zrzucają maski i dają upust swoim atawistycznym instynktom. Dzieki agresji wiele osób może po prostu przeżyć w niesprzyjającym środowisku. W mediach społecznościowych, które wszystko archiwizują, taka agresja kończy się zwykle wykluczeniem i ostracyzmem.
Dziękuję za komentarz. Określenia np. “idiota” mogą mieć różny “ładunek” treści, albo desygnat inaczej mówiąc, w zależności od kontekstu w jakim są używane. Zgadzam się, że nie każdy, kto pisze idiotyzmy to idiota, tu w rozumieniu – człowiek głupi/głupiec.
Pokutuje powiedzenie, że głupota ludzka nie zna granic, a ponadto ponoć dwie rzeczy są nieskończone, wszechświat i głupota ludzka, co do pierwszego są pewne wątpliwości.
Trzeba jednak rozróżnić głupotę od ignorancji. Mogę po prostu nie znać się na czymś, wtedy jestem ignorantem, ale nie oznacza to, że jestem głupcem. Od ignorancji tylko krok do arogancji. Jak reaguję agresją na to, że ktoś jest lepszy ode mnie w jakiejś dziedzinie to staję się arogantem. Lepszą reakcją jest chęć nauczenia się czegoś przydatnego w życiu niż agresja. Błądzić i mylić się to rzecz ludzka, ale pozostawanie w błędzie i agresji to właśnie głupota.