Spotlight to film bardzo, bardzo dobry. W większości, świetna gra aktorów. Bulwersujący, poruszający odbiorcę temat. Doskonała gra emocjami. Świetne filmowanie, które prowadzi widza w barwny świat przedstawiony na ekranie. Muzyka? Muzyka taka, jaka powinna być. Pogłębiająca odczucia, poruszająca delikatne struny.
Spotlight zszedł z ekranów. Ale to może właśnie okazja i powód by na spokojnie powiedzieć o nim kilka słów. Na spokojnie, bo go już nie ma. Okazja, bo wróci, w tej czy innej formie i będzie w przestrzeni medialnej, a więc i w przestrzeni poznania i wrażliwości widzów.
Spotlight to nazwa pięcioosobowego zespołu dziennikarzy śledczych gazety Boston Globe. Wybierają sobie tematy. Działają po cichu, dokładnie. Zajmują się tematami ważnymi, które wyniesiona na światło reflektorów, „czynią różnicę”.
Gazeta traci czytelników. Przejmuje ją nowojorski Times i w jego imieniu pojawia się w Boston Globe nowy szef. Szef krytycznie patrzy patrzy na działalność dziennikarzy, wszyscy się boja zwolnień. Proponuje dziennikarzom śledczym zajęcie się sprawą molestowania dzieci przez księży Kościoła Katolickiego.
I tak zaczyna się akcja. Akcja filmu, który jest wielkim i celnym oskarżeniem Kościoła Katolickiego. Widz jest prowadzony przez kolejne przypadki. Przez przejmujące obrazy krzywdzenia dzieci, najczęściej z biednych rodzin, przez księży, którzy nie ponoszą z tego tytułu żadnych konsekwencji.
Dewianci w sutannach, przenoszeni są z parafii na parafię. Sprawy są tuszowane. Skrzywdzeni w dzieciństwie ludzie już nigdy nie są tacy sami. Niektórzy jej nie przeżywają i giną. Kościół zamyka im usta za pomocą prawników i tych co go popierają.
Przypadki haniebnego i obrzydliwego wykorzystywania dzieci nie są ani wyjątkowe, ani przypadkowe. To zjawisko systemowe. To po prostu cecha Kościoła Katolickiego, w którym celibat wykształca atmosferę ukrywania grzesznych zachowań seksualnych. W zasadzie sama organizacja, struktura duchowieństwa zawiera w sobie gen zła i perwersji.
Skali krzywdy wyrządzonej bezbronnym dzieciom – które na swoją obronę nie mają wieku, dojrzałości, dorosłych, którzy by się za nimi wstawili – niemal nie ma granic. Reporterzy odnajdują siedemdziesięciu księży, którzy ustawicznie molestują, bądź molestowali dzieci i których działalność Kościół ukrywał i stale tuszował. Liczba skrzywdzonych idzie w setki.
Prominentni mieszkańcy Bostonu, uczestniczący w zmowie milczenia, zarzucają dziennikarzom, że ich nowy szef jest Żydem i to nieżonatym. Sugerują późniejsze konsekwencje jeśli szukający prawdy o nieprawości Kościoła reporterzy nie odstąpią od tematu.
W końcu prawda zwycięża. Przebija się przez zmowę milczenia prawników, Kościoła i wszystkich tych co w jego imieniu ukrywali jego ciemną stronę. Gazeta drukowana w tysiącach egzemplarzy trafia do ciężarówek, punktów sprzedaży, na schody domów, na stoły Bostończyków. Czyta ją babcia dziennikarki zespołu Spotlight. I powstaje pytanie, czy nadal będzie chodzić do tego kościoła.
Tyle narracja filmu. Z kreacji aktorskich wypada zauważyć dwie. Cholerycznego prokuratora, którego „choleryczność” wynika tak naprawdę z umiłowania prawdy i bezwzględnie do niej dążącego najmłodszego dziennikarza Spotlight.
Film opowiada o zdarzeniach prawdziwych. To wszystko miało miejsce. Ta gazeta, to śledztwo, te straszne, okrutne i przerażające w swej wymowie akty księży wobec dzieci. To, jeszcze gorsze, w ostatecznym obrazie rzeczy, uporczywe i metodyczne ukrywanie przez najwyższych dostojników Kościoła tych, można powiedzieć, zbrodni, a w efekcie powodowanie dalszego ich zachodzenia.
A jednak ten film nie jest o grzechach Kościoła ani o molestowaniu dzieciprzez księży. Ten film jest o tym, że nie należy do kościoła chodzić. Jest o tym, że Kościół jest zły. Jest o tym, że porządni ludzie, którym droga jest prawda nie mogą już dalej, po napotkaniu tych prawdziwych faktów, iść na kolejne ceremonie, nabożeństwa…
Wszyscy dziennikarze zespołu śledczego kiedyś byli praktykującymi katolikami, ale… no właśnie. Kamera wychwytuje i pokreśla ich emocjonale przełomy, jak to już więcej… już więcej się nie da. Dążenie do prawdy, które jest deklarowaną cechą filmu i cechą sportretowanych dziennikarzy, u prawych ludzi może rodzić tylko jeden skutek, rozwód z tą instytucją. Rozwód na poziomie praktyk.
Nie chodzi o porzucenie wiary. Wiara w Boga może istnieć. To coś co nie przemija, jest z innego porządku. Ale chodzić do kościoła? Nie. Już dość. Nie da się pogodzić szacunku i dążenia do prawdy z udziałem w obrzędach tej instytucji. Dosyć.
Czy autorzy filmu i samo dzieło faktycznie wyraża dążenie do prawdy? Czy tytułowy reflektor „spotlight” wydobywa na światło dzienne prawdę czy może wprowadzać w błąd? Bo skupionej uwadze umyka szerszy obraz. Bo zapatrzywszy się w oświetlony jego światłem (tu narracją hollywodzkiego filmu) punkt, możemy stracić z pola widzenia rzeczy ważniejsze i ich prawdziwy kształt.
„Spotlight” opowiada, że wszechpotężną instytucją, środowiskiem które w USA knebluje wyrażanie negatywnych poglądówna jego temat, jest Kościół Katolicki. W delikatnym ujęciu to nonsens, w bardziej brutalnym – ordynarne kłamstwo. Pewnie w USA są tematy i instytucje, o których lepiej nie mówić, poglądy, których lepiej nie wyrażać, ale stawianie w tej właśnie roli duchowieństwa KK i jego krytyki jest zupełnym absurdem. Jeżdżenie po Kościele Katolickim to ulubione, niemal, zajęcie, czy to artystycznej „bohemy” hollywodzkiej, czy to żądnych sensacji gazet. Jest to zajęcie, które nie grozi bolesnymi i nieuniknionymi konsekwencjami, przeciwnie daje profity.
Przyjaciel stawia głównemu bohaterowi dramatyczne filmowe pytanie: – „Twój szef, po publikacji tego artykułu pójdzie sobie gdzieś indziej, a ty gdzie pójdziesz?”. Widz ma się domyślać, że przyszłość dziennikarza po takiej publikacji, jego kariera zawodowa ulegnie dramatycznemu zakończeniu, jeśli odważy się on krytycznie napisać o Kościele. Prawda wydaje się być dokładnie odwrotna i wyraża się w odpowiedzi na to pytanie: – „Wszędzie!”. To znaczy, że w świecie medialnego biznesu, krytykowanie KK jest generalnie przepustką do kariery, a nie jej zamknięciem.
„Spotlight” jest ideologicznym, zamierzonym oskarżeniem Kościoła Katolickiego. Posługuje się on prawdą, ale przecież nie o prawdę w nim chodzi. Chodzi o to, by do tego Kościoła więcej nie chodzić, bo już… po prostu… się nie da.
Kościół przez lata praktyki, wytworzył sytuację gdy pełni rolę nadzorcy, władcy i kontrolującego swych poddanych wiernych. W kontaktach i relacjach wierny – ksiądz, wytworzyła się jaskrawa asymetria. To ten drugi, poucza, potępia, rozgrzesza, nakazuje, zakazuje, ustala, rozlicza, ocenia, wydaje werdykt. Ten pierwszy słucha, dostosowuje się, przychodzi, prosi, przyznaje się do win, postępuje zgodnie z przedstawionymi mu regułami, jego najwyższymi cnotami są posłuszeństwo i czucie się winnym.
Dewocyjni katolicy, dowód na to, że ich życie jest dobre znajdują w tym, że uczestniczą w obrzędach, uroczystościach, modlitwach, że słuchają odpowiednich ludzi czy właściwego radia, że potępiają te czy inne wady innych ludzi, świata.
Hollywood uzasadnienie swojego dobra znajduje w pokazywaniu zła Kościoła Katolickiego. Innych form zła generalnie nie dostrzega, a są takie, że niechby tylko spróbował pomyśleć o ich dostrzeganiu… Nie. On wie. Nie spróbuje. Reszta nieważna. Każda ideologia, każdy zestaw postaw propagowany przez Hollywood, każde skutki propagandy medialnego gaduły, każde czyny jego „kapłanów” są dobre, bo… zajął się złem, realnym zresztą, czynionym przez Kościół Katolicki.
Media w tym filmie są dobre. Są dobre bo jak żydowski szef oświadcza biskupowi, najważniejszą zaletą gazety jest jej niezależność. To bardzo ważne i piękne. Tylko, że nic dalszego od prawdy jak pomysł, że współczesne gazety są niezależne. Niezależność z wypowiedzi filmowego aktora jest fikcją, szulerką, kłamstwem. Jest niezależnością od Kościoła, ale nie jest niezależnością od tego, kto ma akcje i pieniądze.
Gazety są do ostatniej litery zależne od kapitału, który za nimi stoi. Mają dosłownie zero niezależności. Dotyczy to wszystkich mediów, w pewnym sensie też fabryki snów jaką jest Hollywood. Na polskim poletku najprościej to zaobserwować porównując zawartość gazet z tym, kto jest ich właścicielem.
Film jest wielkim oskarżeniem Kościoła Katolickiego. Kościół wobec niego, wobec filmu i wobec tego oskarżenia wybiera dwie odpowiedzi.
Pierwsza, ta bardziej powszechna, to odrzucenie oskarżenia.
Kilka zgniłych jabłek nie może powodować byśmy potępiali, odrzucali czy negowali ogrom dobra czynionego przez innych jego przedstawicieli. Katolik to wie i nie ma potrzeby, by oglądał takie filmy, by dawał wiarę takim wieściom, by się tym interesował. To żydowski spisek, element kampanii zmierzającej do unicestwienia świętej struktury Kościoła. To słabe, głupie i bezwartościowe. Zajmijmy się tym, co ważne i dobre. Koniec tematu.
Jest i druga odpowiedź Kościoła. Jest nią uznanie swoich win, przyznanie racji oskarżycielom i próba zadośćuczynienia pokrzywdzonym. Ta druga odpowiedź, jest jakoś w mniejszości, jakoś w bocznym strumieniu, jakoś wstydliwie przechowywana.
Ta druga odpowiedź jest jednak właściwa i… wyzwalająca. Niszczy ona, ale tylko wcześniejszy obraz Kościoła. Obraz instytucji i ludzi przypisujących sobie przymiotnik „święty” i, w oparciu o owo przypisanie, ustanawiających pewien model relacji. Relacji, w których jedna strona ma zawsze rację, nie podlega krytyce i jest ponad.
Kościół zamiast rządzić, może prowadzić. „Kto chce być wśród was największy niech będzie sługą wszystkich”. Zamiast potępiać, może wskazywać. Zamiast rozliczać, dawać przykład. Taki przykład, który pociągnie. Księża mogą być naszymi braćmi, a nie zwierzchnikami.
Pokusa jednak, by rozwalić „ten dom”, by porzucić zorganizowaną religię, by odejść od jej instytucjonalnej formy wydaje się być zła. Bo co ofiaruje w zamian? Świat medialnej „niezależności” i „standardów” dziennikarskich? Wolne życie, w którym nie będzie formalnych odniesień do Boga? Wiarę czysto indywidualną, gdy społeczność nie wyraża już wspólnie więzi z Nieskończonością i Miłością, której nadajemy imię Bóg?
Rzeczywistość, instytucja kościoła, skrzeczy i trzeszczy. Prawie jak statek na kołyszącej się wodzie. Autorzy filmu namawiają nas, żeby z niego wyskoczyć. Wpław będzie dobrze. Wpław będzie lepiej – zapewniają. Tylko, że w tej wodzie, pływają jeszcze rekiny, które wokół tego statku już krążą w dużych ilością i szczerzą kły w uśmiechu, i nadziei…