Dziś gdy jechałem na rowerze, przede mną, otwarła się ścieżka, obsypana z obu stron żółtymi liśćmi. Niebo powyżej. I nagle. Wjechałem w nią. To jest, nie byłem nigdzie indziej. Niż tylko tu. Wśród tych złotych liści, na tej ścieżce wyłożonej czerwoną kostką, wśród tego słońca i powietrza.
Nie było tam polityki. Moich wszystkich problemów. Nie było tam jutra ani ciężaru historii. Nie było tam decyzji ani oczekiwania. Miarowy ruch, pęd powietrza. Kolory. Świat. Życie. To co istnieje. Byłem – poza. Ale przecież – „w”. Może bardziej, niż kiedykolwiek indziej.
Co jest prawdziwe? Co ostatecznie ważne? Czy jakiekolwiek pytania mają sens, gdy jest tu. I teraz.