Politykę możemy postrzegać na dwa sposoby: jest to szulerska gra o swoje interesy albo jest to wielkie starcie podstawowych wartości. Pierwsza perspektywa dyktuje wyrachowanie, zgodę na stosowanie blefu i oszustwa, maksymalne zaangażowanie w “technikę” gry (wiedzę, kompetencje, umiejętności). Druga perspektywa dyktuje podejmowanie poczynań tylko w zgodzie z najszczytniejszymi wymogami etyczno-moralnymi, maksymalne zaangażowanie w motywację i całkowitą wierność najwyższym wartościom.
Uprawiając politykę jako grę o interesy, przegrywamy wtedy, gdy nasze interesy cierpią. Nie mamy usprawiedliwienia dla swojej przegranej, chyba tylko takie, że daliśmy z siebie wszystko i dołożyliśmy wszystkich możliwych starań.
Uprawiając politykę jako starcie wartości, wygrywamy także wtedy, gdy wszystkie nasze interesy przegramy i poniesiemy katastrofalne straty, ale ocalimy, w swojej świadomości przywiązanie do wartości, które nam przyświecają.
Polityka jako gra interesów jest trudna z dwóch powodów. Wytwarza konieczność zgody na moralne kompromisy, co podkopuje motywacje i poczucie samousprawiedliwienia. Nie zostawia żadnego marginesu na brak kompetencji, zaangażowania czy wysiłku. Każdy taki brak jest niewybaczalnym błędem w grze interesów.
Polityka jako starcie wartości jest łatwa z dwóch powodów. Nie ma w niej żadnych dylematów moralnych, bowiem stoimy niezłomnie na gruncie najszczytniejszych wartości. Nie wymaga od nas niczego poza żarliwym wyznawaniem owych wartości. Każdy brak wysiłku, wiedzy, kwalifikacji, mądrości, rozsądku jest całkowicie wybaczalny i ewentualne katastrofy, do jakich dochodzi na skutek takich braków w żadnym wypadku nie obciążają one tych, co tymi brakami do tych katastrof doprowadzili.
Jednym słowem polityk interesów jest graczem, który stoi na niepewnym gruncie, w obliczu nieubłaganego codziennego werdyktu, jakim jest wynik jego działań. Polityk wartości ma luksusową sytuację, gdyż nie odpowiada za nic, nie ma żadnych dylematów, starczy mu “walka o wartości” i jest to niepodważalny sukces.
Cały świat gra w grę interesów, cynicznie posługując się tylko odwołaniami do wartości. Polacy mają skłonność do polityki jako starcia wartości, skutkiem czego interesy ich cierpią, ale winni temu nigdy nie są ci, co interesy te reprezentowali czy je prowadzili.
To kogo ostatecznie wybierzemy, bezwzględnego fachowca, który generalnie zainteresowany jest własnym interesem, czy też prawego i szczerego dyletanta, który naprawdę chce dla nas dobrze, zależy zawsze od sytuacji i kontekstu. Gdy kontekstem jest klawiatura, ogrzany pokój i brak bezpośrednich zagrożeń, wybrać warto szczerego fajtłapę. Gdy jesteśmy na pokładzie samolotu, którego piloci właśnie zginęli, dyletant na fotelu kapitana, będzie dla nas śmiertelnym zagrożeniem.
Jest też jeszcze jedna konsekwencja tych dwóch sposobów postrzegania polityki. Gdy wiemy, że polityka to gra interesów, to możemy jakoś ustalić reguły tej gry i na ich temat dyskutować. W starciu wartości nie ma pola na kompromis. Możliwa jest tylko wojna bo każde dyskutowanie nawet będzie zdradą.