„Rain Man” 1988 – więź

„Rain Man” 1988 – więź

 

Charlie Babbitt nie ma czasu. Piękne samochody, interesy na skraju załamania, dziewczyna jako jeszcze jeden samochód, może interes. Umarł mu ojciec, jedzie na pogrzeb, a tam… niespodzianka.

Gra dwóch „wspaniałych”, Tom Cruise i Dustin Hoffman. Film nakręcono 37 lat temu, stąd szczególnie Cruise jest młody i śliczny, taki amerykański chłopak. Akcja rozwija się powoli i nie jest jakoś szczególnie wciągająca, choć ogląda się z zainteresowaniem, choćby ze względu na „gwiazdy”. Muzyka w tle, chwilami przemawiająca, a chwilami zupełnie nieobecna i robi się trochę pusto, bo kamera i reżyseria ewidentnie nieco surowe, to znaczy nie trzymające wyobraźni widza wewnątrz filmu, ale pozwalające na chwilę refleksji w trakcie oglądania.

Charlie grany przez Cruise’a to po prostu cwaniak, biorący z życia to, co tylko może. „Używasz Raymonda, używasz mnie, używasz ludzi” – rzuca mu w twarz jego dziewczyna, która od niego odchodzi, widząc, że chodzi tylko o pieniądze, a ludzie dla Charliego są tylko narzędziami do osiągnięcia tego celu. Chodzi jej o coś więcej? O co właściwie? Bądźmy szczerzy, na tym polega życie, na tym, że jedni drugich używają, wykorzystują. Przynajmniej w 90% przypadków.

Babbit przechodzi „skaranie boskie” ze swoim upośledzonym bratem, a może wcale nie upośledzonym, tylko innym – zdaje się pytać reżyser, film. Ma szalone pomysły jak użyć autystycznego alter ego do zarabiania pieniędzy. Dustin Hoffman, grający Raymonda, w tym wszystkim jest jednocześnie zupełnie zagubiony i odnajdujący nieznane sobie aspekty rzeczywistości. W sumie jest jak dziecko, na bardzo wczesnym etapie rozwoju, jak dziecko z całą potęgą wypełniających je emocji, jednocześnie z niezdolnością do ich kontroli, do bycia w pełni świadomym samego siebie i rozumienia świata. Ale to nie znaczy, że jest niezdolny do więzi.

Prawda jaka stopniowo odsłania się na temat losów głównych bohaterów wygląda wstrząsająco, łamie serce, wzrusza. Raymond wyciąga jakiś „skrawek zdjęcia” złożonego na czworo, gdzieś tam przechowywanego w jego szpargałach. To zdjęcie jest jak błyskawica przecinająca niebo, przecinająca psychikę, jak trzęsienie ziemi, które odsłania to, co pod warstwami tynku, ziemi, racjonalizacji, nastawień i wyobrażeń. Odsłania prawdę.

Ostateczne spotkanie, mające rozstrzygać czy zostaną razem czy rozdzieleni, nie kończy się przesądzającą konkluzją. Ale w jego trakcie dochodzi do werbalizacji przez zdrowego brata pewnego wniosku: „nawiązaliśmy więź”/”connection” i może o tym jest cały ten obsypany Oskarami (4 nagrody) film. To jest film o więzi. O czymś, co powstaje między ludźmi, a jest najcenniejszą sprawą na świecie. Świętym graalem, perłą ukrytą w ziemi, drogocennym diamentem. To – więź. To coś, w wyniku czego ludzie wchodzą ze sobą w relację. Jej poziom bywa różny, ale bywa na tyle głęboki, że jeśli relacja jest wzajemna, to wchodzące w nią osoby doświadczają jej jako czegoś najbardziej wartościowego.

Film jest także o tym, że w każdym z nas jest taka iskra, gdzieś głęboko, taki blask, który jakoś domaga się – więzi, tego kontaktu z innym „blaskiem”, z innym człowiekiem. Pod warstwami hedonizmu, egoizmu i innych tego typu warstw mentalnych, gdzieś w człowieku jest owo „światło/pragnienie/tendencja” do więzi. Zapisana jest w nas świadomość, że owa więź jest fundamentem wszystkiego, może w sumie człowieczeństwa. Warto o tym pamiętać 37 lat po nakręceniu „Rain Mana”, gdy „świat” robi wszystko, by ludzi używać a więzi między nimi rwać lub wykorzystywać je do ich krzywdzenia.

Temat muzyczny z filmu Barry’ego Levinsona „Rain Man”

 

Nie bądź obojętny, udostępnij dalej...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *