Policjantka jest uprzejma i jest blondynką, nawet atrakcyjną. Grzecznie tłumaczy kobiecie, że nie może stać na publicznym chodniku. Bo nie może. Kobieta się modli, tak to wychodzi z rozmowy, w swoich myślach. Ale przecież może to robić w domu. Pod kołdrą. W izolacji. A nie tu, na chodniku. Będziemy musieli panią aresztować – informuje przedstawicielka służby ludziom.
Generalnie apokalipsa, rozumiana jako jakiś dopust boży, jawi się nam w postaci grzybów atomowych, fal tsunami, kataklizmu kosmicznego. Tymczasem jak przy końcu Imperium Romanum, praca, spokój, praca. Także w policji. Połączona z dorzynającą psychikę konsumpcją, już najczęściej oddzielnie, bo grupowo, to tylko postępowo oraz hedonistycznym egoizmem. Nikt nie chce nam zrobić krzywdy. Po prostu każdy musi jakoś żyć. Polityk wciskający guzik. Guzik jest niewielki. Wciśnięcie trwa krótko. Weźmy na serio, kogo to obchodzi. Potem ustawa jakaś. Ku*wa o dezinformacji, bardzo patriotyczna, przez patriotów uchwalana. Potem gwałtu rety, regulacje współżycia seksualnego. Potem się nie można modlić w myślach w miejscach publicznych. Potem nie można mówić. Pewnych słów, pewnych żartów, używać pewnych pojęć. Słownik rzeczy karalnych nie jest zamknięty ani dookreślony. W krainie wolności za kanałem La Manche walą wiele miesięcy za niewłaściwe przekazywanie informacji.
Więc, co ma zrobić administrator? Dziś jeszcze kolacja, potem ciężki tydzień. Żona, może dzieci, może ani żony, ani dzieci, ale to nie znaczy. Klik. Zamykamy. Gnojów. Bo jak inaczej traktować nas, skoro tak naprawdę właśnie tacy jesteśmy, tani, słabi, bezskuteczni, żałośni. Administrator tylko pracuje. Polityk też tylko pracuje, bo też ma żonę i łóżko, i kołdrę. I jest człowiekiem i musi jakoś żyć, a wiadomo, to akurat jemu bardzo dobrze, że jak nie, to… to jego życie bardzo szybko się może skończyć. Wachlarz zakończeń jest przebogaty, najłagodniejsze to pauperyzacja i lumperyzacja. Przejście warstwy proli urabianych przez właśnie polityków, właśnie nocnikarzy, własnie redaktorów, moderatorów, ekspertów, naukawców.
Miały być wybuchy i ogłuszający płacz, szok i przerażenie. Są uprzejmie, delikatne i stanowcze zaproszenia do bezwzględnego posłuszeństwa. Za poprzedniej komuny chociaż żarty przechodziły i ludzie się śmiali. Dziś, nikomu już nie jest do śmiechu, a żarty karane są natychmiastowo, taka praca…
Wystarczy to jedno. Przekonać człowieka, ze liczy się on, a inni niech dbają o siebie. Ta idea nie jest nowa. Właściwa piekłu przeglądającemu się w myśleniu liberałów, w psychice Dostojewskiego, w porywach Nietzschego by zdetronizować Chrystusa, ciągle jest wdrażana w życie, a dzięki nowoczesnym odkryciom nauki i technologii, z coraz większymi sukcesami.
Owocem jest pogłębiająca się stratyfikacja populacji. Ogłupione i zdegenerowane rozrywką i “polityką” masy, wariaci próbujący masy owe budzić, ludzie warstwy pośredniej, tłumiącej, karającej, urabiajacej proli i wreszcie partia wewnętrzna, krezusów diabła, mających nadzieję na jeszcze więcej, cholera wie czego, bo czego oni mogą mieć więcej, jak już wszystko mają?
Nie będzie kataklizmu, będzie uważne spojrzenie zza biurka, znad komputera lub stosu papierów. Więc pan… zacznie się. Każdy wie albo się dowie. Rękami samych ludzi im się robi. Każdego z osobna. Bo jak eksperymencie Milgrama większość z nas, będzie bezwzględna, posłuszna, głupia i okrutna jeśli tylko zamiast krzyku i rozkazów spotka się ze spokojnymi poleceniami, popartymi odpowiednim strojem, tonem, tytułem przed nazwiskiem.
Taka jest cała prawda o nas. O tym, że większość jest beznadziejna, że reszta się ku*wi, że machiny biurokratyczne systemu zbudowanego na ostatecznej wierze w rozum, pojmowany jako zdanie wygłaszane przez opłacone i kontrolowane mass media, mielą ludzką tkankę, ludzkie myślenie, ludzkie istnienia przy milczącym aplauzie większości i współudziale części z nas. Wykonywaliśmy tylko rozkazy – tłumaczyli się hitlerowcy ze swoich zbrodni. A co, gdyby wygrali? Co, jeśli nie zostaliby ukarani? Czy my karzemy kogokolwiek, kto nam zrobił krzywdę? Poprzez głosowanie na konkurenta? Serio?
Tak naprawdę nic się nie dzieje. Nie ma wybuchów ani katastrof. Jest prąd w gniazdku, choć coraz droższy. Przywieźli świeże bułeczki, choć z jakimiś dodatkami, których na szczęście nie ma na etykietach, bo nie ma etykiet, bo nie ma potrzeby ludzi stresować. Są nowe modele. Samochodów elektrycznych. Upodlony sędzia, sam sobie to zrobił, straszy z kontenera z napojami. Ale zawsze można go minąć, choć ta twarz to dysonans. Robi się coraz ciszej, choć media leją wrzask do uszu, ale to jeden ton, ten sam, straszliwych ludzi, zasiadających na stanowiskach, piastujących funkcje, wykonujących “swoje obowiązki”.
Rozwija się poezja i malarstwo. Teraz już postaci tfurczości AI. Będzie dochód gwarantowany dla wszystkich, oczywiście pod warunkiem, że ktoś nie będzie. Siał dezinformacji na przykład. Wtedy nici. Z dochodu, mieszkania, ale przecież, to wszystko dla naszego dobra, o które dba właśicciel domku wrzucający swoje śmieci do śmietnika osiedlowego, ratownik medyczny koszący kowidowe dodatki, polityczka w radzie nadzorczej i ministerko-ambasadorka piastująca ten dowód wdzięczności za właściwie wykonywane obowiązki.
W ogóle kwitnie różnorodność i pokazują się niezwykłe ludzkie zdolności i talenty jak w latach po wielkiej wojnie, jak w katakumbach antykoministycznego podziemia. A może wcale nie. Może kwitnie praca, spokój, praca. Niszcząca i gniotąca, spokojnie i uprzejmie, samą istotę tego, czym jest, było może jeszcze kiedyś będzie – człowieczeństwo.