„Nie jest dobrze, żeby człowiek był sam….”
– Ludzie! – odpowiedziałem bez namysłu. Pytał mnie Dan Mullins, dziennikarz radiowy, muzyk z drugiego końca świata, z Sydney {LINK}, też fascynat tego, co ja sam przeszedłem, to jest drogi do św. Jakuba zwanej po hiszpańsku „Camino”. – Co było dla ciebie najcenniejsze, najbardziej wartościowe w całej drodze jaką przeszedłeś? – tak brzmiało pytanie. A szedłem do Santiago, blisko 4 tysiące kilometrów, właściwie non stop przez 4 miesiące, czasem w ekstremalnie trudnych warunkach, przez cztery duże kraje, przez sanktuaria chrześcijańskie do grobu św. Jakuba apostoła, którego dziś właśnie święto obchodzimy. Więc tych elementów, które mogły być dla mnie największe była cała masa. Te lasy, niezwykłe miasta. Te przeżycia religijne. Ten Atlantyk omywający Europę. Te niezwykłe przejawy kultury i historii począwszy Porta Nigra, zbudowanej ok. 2000 lat temu przez Rzymian, stojącej do dzisiaj, ot tak…
Więc to były sprawy i rzeczy niezwykłe. Dla mnie jedyne. Pierwszy raz w życiu. A jednak, odpowiedziałem… – ludzie. Bo to ludzie byli największym skarbem, najlepszym doświadczeniem, jakie wówczas, w czasie tych czterech miesięcy miałem.
Dlaczego?
To kwestia zwykłego doświadczenia. Pewnie dlatego, że drugi człowiek jest dla nas, bo ja wiem… zwierciadłem wszechświata. Jakby oknem, przez które możemy widzimy na nowo wszystko. Jest czymś więcej, bo część nas przyjmuje, a my przyjmujemy część takiego człowieka. I istnieje całe spektrum, cała ciągłość takich relacji, gdzie na jednym końcu jest miłość, potem przyjaźń, potem koleżeństwo, potem znajomość, za każdym razem w jakimś stopniu ludzie się na siebie otwierają. Za każdym razem w jakimś stopniu powstaje owo „razem”. Jesteśmy razem. Tam, na ścieżkach, gdzie trud, czasem bieda, czasem zagrożenie, ludzie mają po prostu siebie nawzajem. Tam mniej jest świata, który by się wtrącał, a to z pomocą, a to z pouczeniami. Tam jesteśmy zdani na siebie, na siebie nawzajem. Dlatego tam, może trochę jak w górach, może trochę jak kilometr pod ziemią, w chodnikach kopalni, ludziom jest do siebie bliżej. I spotkania są twarzą w twarz. I czuje się, że spotyka się człowieka. I wszystko staje się lepsze. Bo stajemy się po trosze sensem innych, a inni sensem nas. Bo coś powstaje, możemy to nazwać zwykłym słowem – „razem”, ale to coś więcej. I każdy to wie. I dlatego odpowiedziałem – „Ludzie!”. Bo doświadczyłem – „razem”.
W Wielkiej Brytanii pojawił się poważny problem. Na tyle dotkliwy dla tego państwa i społeczeństwa, że powołano ministra od tego problemu. Ministra od… samotności. „Razem w izolacji!” – głosiły hasła p**ndemiczne, dostarczane wprost do oczu, uszu, umysłów ludzi.
„Inni to piekło” – powiadał Jean Paul Sartre i naprawdę to właśnie miał na myśli. Bez żartów.
Nowy prorok kościoła z setkami tysięcy, a może milionami wyznawców, głównie kobiet ojciec Adam Szustak głosi nowy ideał kobiety. Ten pierwszy od dwóch tysięcy lat to była Maria, matka i żona. Cicha i piękna jak wiosna. Ten głoszony ludziom obecnie przez kościół, to samotna, niezależna, atrakcyjna, gdy trzeba zdolna do bezwzględnej przemocy i okrucieństwa – Judyta.
Feminizm w istocie powinien być totalną niezależnością od mężczyzny. To jest zdrowy feminizm. To jest biblijny feminizm. Prawdziwy feminizm to jest, gdy kobieta stoi i mówi: “Jesteś mi do niczego nie potrzebny”.
Pierdolety tego zakonnika, samozwańczego eksperta od postaw kobiet, znakomicie wpisują się w pedagogikę współczesnego świata skierowaną do kobiet. Równolegle biegną z wzorcami bezwzględnie i uporczywie wtłaczanymi ludziom przez showbiznes, czy ściślej pieniądze stojące za showbiznesem. Przecież „Mogę sama sobie kupować kwiaty” – śpiewa Miley Cyrus w hymnie egoistycznych, pozbawionych męskiej połowy, singielek. Reakcja po stronie męskiej jest podobna, bo jaka ma być, różne ruchy głoszą, że mężczyzna idzie swoją drogą, że kobiety ma w nosie. Że wspólne relacje, to jedynie kwestia doraźnej opłacalności, a to znaczy wykorzystania drugiej osoby dla własnych korzyści.
Coraz mniej mamy… ludzi. Tych głębszych i płytszych relacji. Wysycha to źródło. Najpierw przeniesione do internetu, do świata komunikacji elektronicznej. Potem przez ten świat nasycone toksycznością, zarówno tą wstrzykiwaną bezpośrednio, jak i indukowaną w ludziach, zwłaszcza tych, którzy nie mogli w realnych relacjach wykazać swych odrażających tendencji do ranienia innych. Teraz „by zaradzić” problemowi, bogowie internetu, wysługujący się diabłowi chciwości, powoli przymykają okienko i tej, zaprawionej toksycznością komunikacji między ludźmi. Poznikały czaty, znikają pola do komentowania, cenzura, pod szyldem troski, szaleje, grozi, wymiata, pozywa, zamyka. Ludzie trochę mniej mają ludzi. Zaczynają się orientować, że właśnie relacje z innymi, to to – co najcenniejsze. Przecież ostateczną karą współczesnego świata, tą którą wymierza się już ukaranym, tym osadzonym w więzieniach jest.. – izolacja. Izolacja od innych. Izolacja to kara! Najbardziej dla człowieka dotkliwa. „Razem w izolacji!”. „Zostań w domu” – powtarzali medialną mantrę prestytutek i tych, co nami rządzą, głupcy. I uważali to za obowiązek moralny. Bycie singlem, a w szczególności „singielką” jest teraz przejawem niezależności, godności, dorosłości i dojrzałości, niejako znamieniem sukcesu, gdy rodzina staje się powodem do współczucia, politowania, smutnego pokiwania głową – kiepsko ci wyszło.
Samotność jest wtłaczana w ludzi z siłą walca drogowego, którzy przejeżdża po umysłach ludzi napędzany pieniędzmi tego świata. Relacje, czy to w społeczeństwie, czy to te bezpośrednie zostały nasycone toksycznością. Ludzi stymuluje się do zajadłości, egoizmu wyrażającego się agresją, do braku hamulców. Liczy się „ja”, którego partnerem, jedyną ważną, drugą stroną relacji jest system, partia, państwo, władze, świat. Ten partner wspiera to „ja” w walce z wszystkimi, co „zagrażają”. Inni mają „ja” zaspokoić, wypełnić, zapełnić, a jak nie, to biada im, bo inni są… tylko zasobem, do wykorzystania, dla własnej korzyści, dla sprawy rządu, partii, idei, i to jest dewangelia współczesnego świata. Możesz niszczyć „razem” by zaspokajać „ja”.
– „Bo coście jednemu z tych najmniejszych uczynili, mnieście uczynili” – powiedział Bóg, do pytających: za co spotyka ich ostateczna kara lub nagroda. Więc, gdy w ciemności swoich negatywnych emocji, szykujesz ich „ulanie się”, w stronę drugiej osoby, to się zastanów, co robisz. Bo to są żarty tylko dlatego, że konsekwencje nie są widoczne od razu. Ale są. Fundamentalne.
Bo to co czynimy sobie nawzajem, to albo otwiera nas na świat, na życie, poprzez owo „razem”. Albo nas nawzajem niszczy, degraduje, umniejsza. Bo nagle zaczynamy się orientować, że ten „świat” – za którym w gruncie rzeczy stoi niewielka grupa opętanych chciwością największych, najbogatszych, najsilniejszych, wraz z wysługującymi się im rzeszami różnej maści ****tek – wcale nie stoi po naszej stronie, wcale nie stoi po stronie „razem”. Ten „świat” chce najpierw nas nas rozbić, a potem pochłonąć, bo jesteśmy dla jego właścicieli tylko wsadem. Zaczynamy się orientować, że to my nawzajem dla siebie jesteśmy wartością. Bo każdy, kto uczciwie opowiada, ma swoją opowieść, wartościową opowieść. Bo razem tworzymy coś, co nam wszystkim daje dobro, wzrost, oparcie.
Wróćmy na sensowne drogi. Na te, z których chce nas zepchnąć w samotność i konflikt ten świat. Na te drogi, gdzie człowieczeństwo jest jak „kromka chleba”, codzienne, normalne, zwykłe. W każdym z nas jest iskra. W każdym z nas jest światło, które diabeł – tu może jak chce generał jezuitów, jako personifikacja zła – chce przykryć i zasłonić na dobre, bo zgasić go nie może. Któremu tenże diabeł zaprzecza przed Bogiem i mówi, jak w księdze Hioba – Popatrz jacy mali i podli są ludzie. I tacy są. Tacy się stają pod jego wpływem. Pod wpływem chciwości, która doradza maleńkie i małe kurestwa, by zyskać, by się utrzymać, to każdy wie, to każdy rozumie.
Towarzysz Lenin, pragnął by mąż donosił na żonę, a dzieci na rodziców. Towarzysz Mao dążył do zniszczenia podziału na kobiety i mężczyzn. Byli tylko towarzysze. Tak samo ubrani. Tak samo ostrzyżeni. Tak samo wyglądający. I partia, bo władza, ma o wiele głębszy charakter niż jedynie polityczny. Bo to treść fundamentalna, a to znaczy religijna. Dlatego jak religia, chce przemienić człowieka. Tak by był posłusznym trybem diabelskiego mechanizmu, by z prawdziwą wiarą i zapałem głosił „Zostań w domu”, „Szaleństwo jest rozsądne”, „Nie widzę tego, czego nie mam widzieć”.
„Partia nakazała ci, byś odrzucił świadectwo swoich zmysłów. To fundamentalne i ostateczne polecenie” – pisał George Orwell w „1984”. Ale abyś to mógł uczynić, najpierw musisz być samotny. Samotny w tłumie. Musisz być samotny razem z innymi. Każdy z was będzie miał tylko jednego partnera, diabła, partię, państwo, milion ekranowego behemota patrzącego w ciebie 24/7 swoimi – syfiastymi i trującymi, ale kolorowymi i przyciągającymi wzrok oraz emocje – przekazami.
Ludzie. Są największym skarbem ludzi. Jesteśmy, możemy być, dla siebie nawzajem cenni. Żyjemy nie tyle i nie tylko w świecie fizyki i przyrody, ale przede wszystkim żyjemy w świecie ludzi. To ten świat nas ubogaca, wzmacnia, rozwija. Widzimy siebie nawzajem, budujemy siebie nawzajem. Dlatego ci, co nam nie sprzyjają, chcą nam to odebrać. Dlatego minister od samotności w Wielkiej Brytanii. Dlatego propagacja singielstwa. Dlatego „Inni to piekło”, bo istotnie, zwróceni przeciw sobie samym, stajemy się dla ludzi piekłem. Bo każdy żyje wśród innych, czyli czasem właśnie w piekle. Z takiego piekła, to mój osobisty pogląd, jest tylko jedno wyjście, wyjście do źródła Nieba, które prześwieca przez każdego z nas. Bo to nie jest tak, że rzeczy biegną swoim torem. Bo to jest tak, że istnieją siły i „potęgi”, które spychają rzeczy w kierunku, ku któremu dążą. W kierunku piekła. A to znaczy stanu, w którym nie jest dobrze.
Do zachowania tego przebłysku Nieba w nas, każdy z nas jest powołany. Od samego urodzenia się. Od pierwszych słów i gestów do rodziców, którzy na ich widok i dźwięk się rozjaśniali radością. Od pierwszych pocałunków, gdy były sygnałem miłości. Od wspólnej pracy, by coś zdziałać. Od wspólnej zabawy czy późnego posiedzenia przy winie, pod otwartym niebem, gdzie gwiazdy. Jesteśmy powołani do siebie. To światło, które jest w nas, tego chce, do tego dąży, w ten sposób się urzeczywistnia. A syn Zebedeusza, którego bratem był Jan, to znaczy jego ciało, być może naprawdę leży 60 kilometrów od miejsca, gdzie Atlantyk omywa Hiszpanię. Może to właśnie on, chodził z Tym, którego ciało się nie zachowało, w żadnej postaci. Może to wszystko prawda? Że jest ktoś/coś, kto nas kocha bardziej niż ojciec i matka. Niż mąż, żona, dziecko. Może jesteśmy naprawdę, przebłyskami nieskończoności, jesteśmy ludźmi. A to znaczy coś wielkiego.
—————————————————————————
Książka {TUTAJ}