Powiedz mi, co kochasz…

Powiedz mi, co kochasz…

Powiedz mi, co kochasz? Może kogoś bliskiego. To chyba dobry pomysł, wybór. Najbardziej naturalny, powszechny, codzienny. Może kochasz siebie? No, z tym różnie bywa. Nie żeby nie spotykane, ale… Sam wiesz. Niektórzy może za bardzo. Może ty sam, za bardzo. Może „ja” staje się bogiem, przed którego ołtarzem cały świat byśmy – my? – złożyli. Tych bogów – znaczy „ja” tego typu – się ostatnio namnożyło. Czy ich można kochać? Zachęcają do tego, milionami zdjęć, ujęć, wystąpień, wypowiedzi.

Może kochasz przyrodę? Są tacy, co kochają przyrodę. Wstają rano, idą, a tam… przyroda. To takie ogólne określenie. Ja chyba pokochałem gołębie. Na szczęście do pewnego stopnia, który nie przeszkadza mi sięgnąć po środki przymusu, gdy się taki nie chce usunąć spod koła roweru albo przylatuje i brudzi. Ale przylatuje. I jest. I tak czasem na siebie patrzymy. Cwaniak jeden, a może cwaniaczka? Ale w języku polskim, chyba nie ma wyrazu „cwaniaczka”? Tak samo jak nie ma żeńskich odpowiedników „głupiec”, „złoczyńca”, „s…..syn”. Bo tak, ta przestrzeń ludzka, nasza, się ukształtowała.

A może kochasz ojczyznę? Tylko do tego, to chyba trzeba czegoś więcej, rozumu, wiedzy, wychowania patriotycznego. Bez tego pozostaje droga, gdzieś między polami, 30 kilometrów do najbliższego miasta. Drzewa rosną normalnym tempem. Gdzie to jest? Daleko, daleko od codzienności, tak zwanego życia, czyli nigdzie. Ale jest. Istnieje. Choćby jako możliwość albo wspomnienie.

Może kochasz las? Nagrzany słońcem, opowiadający swoim szumem, że czas…. że bycie, że komar, że spadający liść mieni się kolorami w padającym świetle. Niżej są jagody, krople fioletu wśród zieleni. Bywają i czerwone, przykucnięte, to – poziomki. Ale nade wszystko wiatr, czasem targający drzewami, czasem tylko obecny, będący językiem lasu, mówiący wprost do tego miejsca w nas, które istnieje i jest jeszcze przed świadomością i sprytnym rozumem.

A może tak naprawdę niczego nie kochasz? Tylko używasz tego lub owego, w pędzie do ustanowienia, swojej racji, swojego dobra, swojego „tak powinno być”, bo to wszystko, co masz. Może pokochałeś swoje: „tak powinno być” i to jest twój bóg, na ołtarzu którego składasz całą resztę, to znaczy wszystko, co istnieje, nie tak, jak powinno istnieć? Może cały świat jest nie taki, jaki powinien być? Czy ludzie są tacy, jacy powinni być? Którzy? Którzy nie są?

Może większość w twoim sercu – czy istnieje coś takiego jak „serce” człowieka? – zajmuje gorycz, sprzeciw, gniew, pogarda, ból, negatywizm, wybierz albo dopisz, co chcesz, ty i ja, wiemy, o co chodzi, ty i ja wiemy, że tego się nie wypowiada, bo… tysiąc i jeden powodów z tym pierwszym, że to czym gardzimy – istnieje. Bo istnieje. Choćbyś się zapierał rękami i nogami.

Może jest tak, że kochać, to wstyd? Niestosowność. Coś jakby ktoś bąka puścił w towarzystwie, więc wszyscy z niesmakiem, odwracają głowy, szukają drogi do wyjścia na świeże powietrze, które im służy, które jest „zdrowe”, które jest właściwe. Powietrze dorosłych ludzi. Którzy wiedzą, jaki jest świat.

A może masz już dość, innych ludzi? Może ich po prostu nienawidzisz? Może całego świata nienawidzisz albo choćby jego części? Tak, tej uzasadnionej. A ta część się powoli poszerza, powiększa, jak zakres właściwej nienawiści w twoim sercu i w końcu dochodzisz jak ojciec – matko, co myśmy nawyprawiali z tym nazywaniem – Szustak, który ogłasza z błyskiem w oku: „Ja też…” „Ja też nienawidzę tego kościoła„. Prawda, że męskie? Bez owijania i łagodzenia. Kawa na ławę. Słowa, które wyzwalają z dziecinności i niestosowności, bo tu nie ma to tamto.

Czy w ogóle jest ktoś, kto nie zasługuje na pogardę i nienawiść? To ty? Serio mówisz? Weź nie rozśmieszaj. No dobra. Niech ci będzie. Wiem, że trzymać się musisz swojej wersji. Żeby nie zwariować. Żeby funkcjonować. W tym „funkcjonowaniu”, bo czy to jest życie? Czym jest życie, jak nie nieskończonym procesem miłości, który wyłania z siebie, także ciebie i mnie? Gdy już cię nie będzie, to, czego twoje życie było warte? Ale tak na serio… No jeszcze dzieci, pozostają jako odpowiedź czy wytłumaczenie tym, co je mają, ale teraz, wiadomo, 1.1 ten wskaźnik, więc to… też powoli, odpada.

A może ten świat stał się światem nienawiści i to jest modus operandi, dojrzałość, normalność? Może tylko przez nienawiść, do tych złych, podłych, nikczemnych, głupich, będziemy zbawieni? Nie tam, kiedyś w jakimś mitycznym niebie, ale tu i teraz, natychmiast, przełkniemy poczucie słuszności i normalności, dobrej roboty. Ale co to za robota, nienawidzić, gardzić? – Powszechna – powiesz i włożysz ręce w kieszenie, i odwrócisz się, bo co masz zrobić innego?

Czy można nienawidzić całego świata? Chcieć, żeby go trafił szlag? Spaliły jakieś płomienie, bo już nie ma na nim… Czego? Zachwytu nad kołyszącym się liściem? Otulenia dziecka ramieniem? Miłości do kogokolwiek i czegokolwiek? Czy to jest taki wybór? To albo to? To od tego wyboru literalnie zależy – wszystko? Ty sam? Może dlatego poprosiłem na początku: „Powiedz mi, co kochasz…?”

I nie mów do mnie ciszą albo nie mów, że cisza to najlepsza odpowiedź. Albo mów, co chcesz. Co ja mam powiedzieć? Co ja…? Jasne, że kochałem, ale z tym trzeba uważać, bo poeta pisał:

kochaj źródło zaranne
ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy
światło na murze splendor nieba
one nie potrzebują twego ciepłego oddechu

Jak to, światło na murze? Dziś o piątej spojrzałem na horyzont. Słońce. Wysoko, nad linią widnokręgu. Pełne. Nieproszone. Bezkresne. Odwróciłem wzrok. Mroczki przed oczami. Dlaczego tak wcześnie? Dlaczego już wysoko, zamiast dotykać tylko ziemi, zamiast wynurzać się dopiero, zamiast choćby półkręgiem czy skrawkiem dawać znać, o tym, że jest.

Więc może kochać można wszystko, jak i wszystko znienawidzić? Księża mówią, że kochać trzeba Boga. Chociaż, może o tym akurat nie mówią, tylko to gdzieś zapisane, powiedziane, włożone między strony zamkniętych na zawsze książek. No bo czy w zapale formacyjnym, przyuczano nas do tego, że największym grzechem – a to znaczy błędem, ale nas uczono, że to znaczy winą – jest brak miłości? Że spowiedź powinna się zaczynać, od: „Nie kochałem całym sercem…”? A przecież wcale tak się nie miała zaczynać? „To” jakby w ogóle nie znajduje się w katalogu do rozpatrzenia. I dobrze. Od tych słów cieśli z Nazaretu, powtarzającego „Prawo”: „Będziesz miłował…. z całego serca swego” doszliśmy do rozsądnej modyfikacji, która pozwala na budowanie nieustannego poczucia winy, które może być z kolei złagodzone przez członka adekwatnego stanu duchownego.

Chciałbym kochać ludzi, ale chyba nie potrafię. Nie znaczy, że nie ma takich, co można, należy i wypada, co zasługują. Znaczy, że za często pojawiałem się w wizjerze celownika. Każdy z nas, za często pojawia się w wizjerze celownika. A może każdy człowiek bez wyjątku, za często się w nim pojawia? Sokrates się w nim pojawił i cała masa innych. Nie ma sensu nadeptywać tłuszczy na odciski. Maska – to zdrobnienie od „masa” – ma swoje zwyczaje i zachowania, i… modus operandi. – „To wszystko jest moje!” – powiedział diabeł do Jezusa, pokazując mu świat. Jesteśmy dojrzałymi obywatelami tego świata. Inni nie przeżyli. To po prostu ewolucja, do bycia skurwysynami. Dobór naturalny powoduje, że dłoń zmienia się ukradkiem w pięść. Ci z otwartymi, już dawno gryzą piach. Najlepiej się mają ci, otwieranie pozorujący, gdy z tyłu odpowiedni sztylet, pistolet, a w podanej filiżance herbata zaprawiona tym, czym zaprawiona.

Więc czas dorosnąć. Wziąć się w garść. Kraść, opowiadając o uczciwości, robić sobie dobry wizerunek, dbać o siebie, bo nikt o ciebie czy o mnie nie zadba. To znaczy, póki jesteśmy mobilni, czyli całkiem żywi, czego świat być może najwyraźniej nie chce.

Co kocham? Światło na murze? Splendor nieba? Nie popadajmy. Paru ludzi. Parę powieści. Parę filmów i garść muzyki. Z całą pewnością zwierzęta. Z psami uważam. Są za bardzo bezpośrednie, za bardzo uczciwe, można się w nich zakochać z wzajemnością. Wolę kota, który wita mnie, co niedziela. Przystaję, chwilę gadamy, on tam coś pokazuje, czasem obnosząc się dumnie z nowymi poranieniami, bo łobuz jest i cięgle się tam tłucze gdzieś po krzakach. Z pewnością wschód słońca. Drogi nad morzem szerokim, gdzie zapach sosen. Kocham mnóstwo spraw, tyle że o tym zapomniałem. Dlaczego? To… jakbym wyjechał, z tego co ludzkie, gdzieś do… współczesnego życia, internetu. Tej toksycznej jego części, frazy, lewelu. Czy taki jest? Internet? Poziom? A może tacy są ludzie? A może musi istnieć zło, żeby istniało dobro? Brzydota, żeby istniało piękno? Nie mam pojęcia. Zakładam, że nie musi. Ale nie wiem.

Ostatnio zamontowali przy ścieżce rowerowej zraszacz. Takie ramię nad ścieżką, z którego spada mgła wody. Było gorąco. Zatrzymałem się. Podszedłem pod ten zraszacz. Słońce mieniło się milionami odbić w kropelkach mgły. Moja skóra zaczęła lśnić. Zrobiło się chłodniej…

 


Moja książka:
– do pobrania: {tutaj}
– do kupienia: {tutaj}
– do posłuchania: {na spotify} lub {na blogu}

 


 

Nie bądź obojętny, udostępnij dalej...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *