Przebaczyć 78 raz.

– Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy – odpowiedział Jezus Piotrowi, który pytał czy ma przebaczać aż siedem razy. No dobra Panie Jezu, ale jest takie pytanie:

– Co z siedemdziesiątym ósmym razem?

Czy wreszcie można normalnie? Można się nie przełamywać? Można mieć za złe temu, kto nas skrzywdził i wbić mu palec w oko w odwecie, gdy nadarzy się okazja?

Z przebaczaniem dziwna sprawa. Właściwie, powiedzmy sobie szczerze, to nie działa. Serio. Nie działa. Poganiani religijnymi zachętami,przymuszani przez, sytych i dobrze się mających, nauczycieli w strojnych szatach, pod groźbą wiecznego potępienia za odczuwaną urazę i przeżywany gniew, staramy się. Naprawdę staramy się. Czasem.

Zaprzeczamy własnym emocjom. Staramy się złamać własne odczucia i… przebaczamy. Wbrew sobie. Mówimy: Kaziu, Stasiu, Piotrze, Anno, Stefanie, Małgorzato, Eleonoro, Kaczafianie przebaczam Ci. Matko ile to kosztuje. Wie każdy, kogo naprawdę bezlitośnie skrzywdzono. Kogo cudza złośliwość, zawiść, nienawiść rozorały bruzdą bólu i cierpienia.

Ale. To nie działa. Po takim przebaczeniu i w jego rezultacie, mamy w sobie dwie sprawy. Pierwsza to uraz, poczucie bólu i bezmiernej krzywdy, druga to przekonanie, że – dla dobra sprawy – przebaczyliśmy sprawcy. Tak jak mieliśmy poczucie skrzywdzenia i chęć odwetu, tak mamy to samo, plus poczucie winy i niestosowności, że pomimo tego iż „wybaczyliśmy”, nadal rzeczywistość jest taka, że wcaleśmy nie wybaczyli. Bo nadal w sercu mamy to, co mieliśmy. Bo nadal odczuwamy to, co odczuwaliśmy. Bo nie liczy się w rzeczywistości to, co powiemy i zadeklarujemy, choćby w najlepszej wierze. Nie liczy się to, co wybierzemy słownie, choćby z największym wysiłkiem. Liczy się to, co czujemy. Bo to jest nasza rzeczywistość.

Dlatego mądrzy ludzie, którzy uważają, że są powołani do pouczania nas, powiedzą nam:

– Wybaczyć musisz z serca, a nie samymi ustami.

– Okej. Z serca. Jasne. Tylko jak?

– Musisz się bardziej starać.

– I wtedy poczucie krzywdy i niesprawiedliwości, poczucie skrzywdzenia ustanie?

– Tak. Jeśli się będziesz bardzo starał. Twoje serce się uspokoi.

Otóż. Guzik prawda. Przebaczanie w przytoczonej postaci, to jest decyzji o odpuszczeniu przewiny względem nas, nie działa. Przebaczanie w postaci rezygnacji z odwetu, za krzywdę, którą nam ktoś wyrządził – nie działa. Ogromnym wysiłkiem świadomości, możemy na chwilę przyćmić i zagłuszyć, głos własnych emocji. Gdy tylko jednak rozluźnimy uścisk naszej woli, widzimy jak jest – krzywda jest w nas, a jej sprawca jest na wolności.

Przebaczanie jest ciężkie. Bowiem sprowadza się do łamania własnych odczuć. Do zaprzeczania najbardziej oczywistym naszym emocjom. Przypomina walenie siebie samego młotkiem pod głowie, za to, że ktoś nas skrzywdził i teraz jest nam przykro.

Do frustracji z powodu doznanej krzywdy, dokładamy frustrację z powodu krzywdzenia własnych emocji, rozdwojenie świadomości z powodu jednocześnie przeżywanej, w sposób naturalny, krzywdy oraz, wybieranego w sposób sztuczny, przebaczenia. W końcu jesteśmy jeszcze bardziej do kitu. Jesteśmy do kitu, bo jesteśmy skrzywdzeni. Jesteśmy do kitu, bo próbujemy rezygnować z odwetu na naszym oprawcy. Jesteśmy do kitu bo potępiamy siebie za przeżywanie krzywdy i chęć rewanżu. Jesteśmy do kitu, bo wybaczanie nie działa i nadal jest w nas ta nuta bólu i tłumione pragnienie, by sprawiedliwości stało się zadość.

Jednym słowem przebaczanie w przytoczonej wersji jest do kitu i nie od rzeczy, wcale, wzbudziło to zainteresowanie Piotra. Wiedział to doskonale z doświadczenia, dlatego pytał czy przebaczać trzeba siedem razy. „aż” bo to czynność nieprzyjemna i niszcząca. Bolesna i nienaturalna. Coś, czego nikt nie lubi.

Istnieje zatem dychotomia, między tym co wiemy naprawdę, tym co czujemy, a tym co myślimy albo uznajemy, że powinno być. Czyli między tym, że przebaczanie jest do kitu, a tym, że przebaczać trzeba i należy. Nauczyciele dawnego Izraela, widząc z jednej strony naturalne reakcje ludzi, ale z drugiej strony niszczące efekty nienawiści powstałej wskutek krzywdy i wiodącej do odwetu, wybrali racjonalne wyjście, nakazując przebaczać siedem razy. Żądali zatem wysiłku od swoich ludzi, ale wysiłku który by nie przekraczał zdrowego rozsądku. Jezus zupełnie inaczej. Dlaczego? Czy to ma jakiś sens? Co z pytaniem o siedemdziesiąty ósmy raz?

Zapytajmy na początek, dlaczego właściwie stajemy w sytuacji wymagającej przebaczania? Jak dochodzi do tego, co sprawia, że przebaczenie jest potrzebne albo możliwe?

Otóż, przebaczać możemy, gdy odczuwamy ból. Gdy odczuwamy krzywdę. Gdy wyrządzono nam niesprawiedliwość.

– Do dobrze – odpowiemy – ale skąd się bierze ten ból, to cierpienie, które przeżywamy?

– No jak to skąd? Z krzywdy, którą ten/ta nam wyrządził czy wyrządziła. Nie wiesz? Nie wiesz jak to jest? Jak ktoś cię krzywdzi? Rani. Niszczy. Mało takich ludzi?

– Dużo.

– No to widzisz. Dlaczego pytasz skąd się bierze ten ból, to cierpienie? Naprawdę nie widzisz, że to on, ona, jest tego powodem?

– Nie widzę.

– Jak to?

– Czy on jest teraz tu przy Tobie i cię krzywdzi? Zadaje Ci ból? Teraz? W tej właśnie chwili, gdy ten ból odczuwasz?

– No… nie. Ale on mi go wcześniej zadał. Pamiętam.

– Więc teraz, w tej właśnie chwili to nie on bezpośrednio cię krzywdzi.

– To nic z tego. To jest. Rozumiesz? To nadal jest we mnie. Ta krzywda. To cierpienie!

– No pewnie.

– Więc co?

– Więc, to nie ten krzywdziciel jest autorem tego cierpienia, które odczuwasz teraz.

– Tylko kto?

– Tylko ty.

– Co?!

– Dokładnie tak.

– Obrzydliwe.

– No pewnie.

– To niby ja sam siebie ranię tak? Ja sam siebie krzywdzę. Ja sam zadaję sobie ból. Ja sam. Tamten nic nie zrobił, ja sam sobie to wymyśliłem.

– Mniej więcej tak właśnie jest.

– Mniej więcej?

– Mniej więcej. Z tym zastrzeżeniem, Że ten, którego nienawidzisz, do którego czujesz żal albo niechęć, ten którego oskarżasz o cały ból, który jest twoim udziałem, rzeczywiście taki ból ci zadał albo wyrządził ci szkodę. Kiedyś. Kiedyś. Kiedyś.

– Co kiedyś?

– Kiedyś. To było kiedyś. A cierpienie odczuwasz teraz. Teraz, kiedy tej osoby obok ciebie nie ma. Teraz odczuwasz te wszystkie emocje. Emocje bólu i skrzywdzenia.

– No i?

– No i, spójrzmy prawdzie w oczy, jedyną osobą, która może być autorem, producentem tych bolesnych emocji jesteś ty sam.

– Co?!

– Tak właśnie.

– Ale czy ty nie widzisz tego, że ja te emocje mam, bo to on mi to zrobił?! Przecież jakbym nie był skrzywdzony, to bym nie cierpiał teraz. To nie ma nic do rzeczy, że to się  stało wcześniej, kiedyś…  jak ty to mówisz. To nadal we mnie jest.

– Ależ oczywiście.

– Więc widzisz, że to jest jego wina!

– Nie.

– Jak to?

– To jest twoja wina.

– Co?

– Normalnie. To jest twoja i nikogo więcej zasługa, że odczuwasz ból, poniżenie, frustrację, skrzywdzenie i rozpacz z tego powodu. To ty i nikt więcej utrzymuje w pamięci, te fragmenty twojego życia, twojej przeszłości, w oparciu o które sprawiasz, że cierpisz i odczuwasz ból.

– Jesteś idiotą.

– To bardzo możliwe.

– Ja sam siebie krzywdzę? Sam sobie zadaję ból? To nie tamten, tamta…? To ja sam krzywdzę siebie?

– A widzisz tu kogoś innego?

– Ale już ci mówiłem! Ja to pamiętam. Nic nie mogę na to poradzić.

– To prawda.

– Więc dlaczego mi to robisz? Dlaczego się mnie czepiasz? Chcesz wybielić tamtego, a mnie poniżyć? Sam przyznajesz, że nic nie mogę poradzić na tę pamięć.

– Nic nie możesz poradzić, bo chcesz… Pamiętać.

– Nie chce. Wcale nie chce. Nawet jakbym chciał niepamiętać to i tak by nic nie dało.

– Jasne, że nie.

– Więc o co ci chodzi?

– Chodzi mi o to, że ty chcesz. Naprawdę chcesz. Mieć. Siebie. Chcesz mieć Siebie za wszelką cenę. Czujesz się odpowiedzialny za siebie, za swoje istnienie, za dobro na świecie, za sprawiedliwość, za to, żeby świat był taki jaki powinien być.

– To źle?

– To nie jest źle. To jest niewłaściwie.

– Co masz na myśli?

– Chcąc mieć Siebie, chcąc Siebie zachować w otaczającym Cię świecie, chcąc Siebie ocalić wśród różnych gróźb, które Ci zagrażają – mylisz się. Mylisz się, bo nie jesteś tym czym myślisz, że jesteś. Nie jesteś piłką na ocenie wzburzonych fal życia. Nie jesteś obiektem, o który musisz się troszczyć i zachować go, bo bez tego przepadnie. Nie jesteś powołany do tego, by oceniać co jest dobre, a co jest złe, tylko do tego by robić to, co uważasz i widzisz, że jest dobre.

– Nie musisz siebie zachować. COŚ sprawia, że istniejesz. Istniejesz jako wola CZEGOŚ. Nie jesteś efektem własnej woli czy własnego zamiaru. Możesz jedynie do pewnego stopnia, kształtować ten ogrom życia, jaki istnieje w wyniku woli CZEGOŚ, a jakiemu nadajesz imię: „Ja”. Jesteś życiem, które pojawiło się i trwa w wyniku MIŁOŚCI. Nie ty, ale ta Miłość decyduje i sprawia, że istniejesz. Nie ma niczego, co mógłbyś zachować. Jest wszystko, co możesz dać. Bo Miłość jest wyjściem, a nie zapętleniem się w sobie. Miłość jest zawsze „biegiem na zewnątrz”, dlatego właśnie istniejesz.

– No dobrze, ale co to ma do przebaczania.

– Ale przebaczania czego?

– No… winy, cierpienia.

– Odczuwasz teraz jakieś cierpienie?

– No… teraz to nie. Bo to twoje całe gadanie o Miłości. Sam nie wiem. Może to prawda.

– Więc?

– Więc. No… Jeśli tak właśnie jest. To głupie. No bo nie ma czego wybaczać właściwie. No bo jedyne co sprawia, że jest co wybaczać, to moje bezsensowne czepianie się krzywd, które były kiedyś. W zasadzie, to może i sam siebie krzywdziłem, i sam sobie sprawiałem ból, bo chciałem… Bo chciałem….

– Siebie ocalić?

– No. A co? To źle?

– A mądrze?

– No… Niby teraz, to że nie. Znaczy. Bez sensu. Jeśli jest tak jak mówisz.

– Więc co z tym 78 razem?

– Bez sensu.

– To znaczy?

– To znaczy, że przebaczać trzeba zawsze. Bo nie przebaczać to jest bez sensu. To jest katować się bez sensu bólem i odczuwać negatywność w stosunku do innych. Co niczego w zasadzie nie zmienia, poza tym, że nam jest ciężko i boli jak cholera.

– A to nie ma sensu?

– No nie ma. Kurde. Niesamowite. Nie ma. Po prostu nie ma. To najgłupsza rzecz jaką można zrobić.

– Bo?

– Bo jesteśmy. Bo żyjemy. Bo Bóg nas kocha.

– Bóg?

– Tak Bóg. Tak nazywamy. Taką mamy nazwę. Chodzi o to coś, co sprawia, że istniejemy. Co nas przywołało do istnienia i w nim nieustannie utrzymuje. Bo nas kocha bez granic. Jasna cholera, jaki ja byłem głupi.

– Więc?

– Nic. Dzięki.

Nie bądź obojętny, udostępnij dalej...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *