Gra, problemy i właściwe pojęcie Nadziei

Wiemy, co nam sprawia przykrość i wiemy, co przynosi satysfakcję, radość, spełnienie. Gdy “nasi” wygrają! To wiwatujemy, cieszymy się, odczuwamy to, co chcemy czuć. Gdy nam nie idzie, gdy wszystko na opak, to ciemniejemy, smutniejemy, nastaje zmierzch, a czasem noc, w tym, czym jest życie emocjonalne człowieka.

Gramy w grę albo “gramy w grę” określaną jako życie. Czasem wygrywamy, to się cieszymy i konsumujemy owoce wygranej – Co czułeś, gdy zwyciężyłeś – pyta reporterka, złotego medalistę. No kurna, czuł coś niesamowitego i nas o tym, za pośrednictwem informuje. Jesteśmy warunkowani. Do “gry”.  Na czym polega nasza “gra zwana życiem”? Na tym, by było tak – jak chcemy. To właśnie założenie, ta reguła gry, tworzy sukcesy i porażki. Zadowolenie i smutek, szczęście i rozpacz.

W rzeczywistości, w danej nam w zmysłowym doświadczeniu rzeczywistości umiejscawiamy nasze obrazy, jak powinno być. Tworzymy. Dobro i zło. Bo to przecież pokłosie, efekt, skutek, tak zwanego grzechu pierworodnego. “I otworzą wam się oczy. I będziecie jak Bóg. I poznacie dobro i zło”. I dokładnie tak się stało. Bo… co to jest dobro? To jest to – co powinno być! A, co to jest zło? To jest to, co nie powinno mieć miejsca, nie powinno zaistnieć, nie powinno być! Znamy! Znamy dobro i zło. To co powinno i to, co nie powinno być – naszym zdaniem! I na tym polega gra, “gra w Boga”. W tego, kto określa, co powinno, a co nie powinno istnieć. I my w tę grę gramy, bo przynosi ona “słodkie owoce”, gdy jest – jak chcemy.

Jednocześnie to “zakotwiczenie” w doświadczalnej, zmysłowej rzeczywistości, ten udział w grze “w boga” czyni nas – to naturalne i nieuchronne – podatnymi na ból, porażkę, cierpienie. Bo co jeśli rzeczywistość jest, staje się, zupełnie inna niż byśmy chcieli? Jeśli całe realne przewidywanie przeszłości przedstawia nam nieusuwalny wniosek, że będzie tylko źle i tylko nie dobrze? Robin Willilams, komik, który bawił ludzi do łez swoimi rolami, powiesił się na drzwiach swojego garażu. Nie było w tym życiu, w tej danej mu rzeczywistości niczego, co mogłoby mu dać cień nadziei. Były tylko problemy.

Problem to jest nazwa sytuacji, spostrzeżenia, to opinia, że kształt rzeczywistości nie odpowiada temu, jak powinno być. Taka rzeczywistość sprawia nam ból. Taki jej stan nas krzywdzi. Odczuwamy to negatywnie. To nam doskwiera. W zależności od preferencji i realnej sytuacji ludzie mają mało małych problemów albo dużo dużych problemów. Rzadko się zdarza aby problemów nie było wcale, ale to się zdarza. Przejściowo. Na tym polega “gra”. Żeby doprowadzić do takiego stanu.

W związku z “problemami” rodzi się nadzieja. Nadzieja to projekcja przyszłej rzeczywistości, że… będzie dobrze. Grecy nie traktowali nadziei jako cnoty. Ostatnia, tęczowa, ta która wydostała się z puszki Pandory, wcale nie była samoistną zaletą, cudownym darem. Była częścią zestawu, wszystkich nieszczęść, wobec którego człowiek mógł generować nadzieję, wytwarzać w sobie przekonanie, że “będzie dobrze”.

Ale to przekonanie, ta nadzieja mogła i może występować w postaci samoistnej – oderwanej od rozumu. Po prostu – będzie dobrze! Damy radę! Niezależnie co. Taka nadzieja właśnie uważana była za przywarę, za taką nadzieję gani religia, taką nadzieję stręczyli ludziom romantycy – “Mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił!” reklamował “wieszcz”. Gdy tymczasem, “Najpierw, gdy nadciąga nieprzyjaciel, sprawdza król ilu ma żołnierzy. I gdy król na 10 tysięcy, na nieprzyjaciel nadciąga w 30 tysięcy, to wyprawia poselstwo, prosząc o pokój”. I mniejsza tu o szczegółowe liczby i ich ważenie, chodzi o to, żeby racjonalności nie zastępować emocjonalną nadzieją, wskutek której podejmie się działania i przyjmie postawy prowadzące do opłakanych skutków.

Nadzieja zatem jako abstrahowanie od racjonalnej oceny prawdopodobnego rozwoju wydarzeń jest zgubna i kierowanie się nią jest wadą. A jednak dobrze jest mieć nadzieję. A jednak nadzieja jest reklamowana przez religię, że “zawieść nie może”.

Rzecz cała w tym, że religia – w zasadzie dowolna – podpowiada, że rzeczywistość “materialna”, dana w zmysłowym doświadczeniu, to nie wszystko. To tylko część realności. Że istnieje, niejako równolegle, inna, druga rzeczywistość, która w jakimś sensie jest matką czy ojcem, czy źródłem, tej nam danej w doświadczeniu. Że ta inna rzeczywistość jest sprawcza wobec przez nas doświadczanej zmysłami. Że jest też nam jakoś dana, zadana, że stamtąd pochodzimy, że jakoś w nas jest, że mamy do niej dostęp, że stamtąd i poezja, i muzyka, i piękno, i cała reszta. Stąd nadzieja jest lokowana “tam”, w tej rzeczywistości większej, pierwotnej, wspanialszej. Stąd spodziewa się człowiek, że jednak będzie dobrze, bo skutków grzechu pierworodnego, tego “rozpoznania” dobrego i złego, usunąć się – nie da, na tym polegała jego doniosłość, na tym, że zmiana będąca jego efektem a następująca w ludziach, była trwała i nieusuwalna. Stąd spodziewa się człowiek, że będzie dobrze, ale owo spodziewanie się, zakotwicza równolegle i bardziej fundamentalnie, w “rzeczywistości pierwotnej”, tej drugiej, tej niezmysłowej, a istniejącej. Więc “wie” coś więcej, niż tylko to, co jest dobrem, a co jest złem, ze swojego odczucia i punktu widzenia. Wie, że ta “rzeczywistość pierwotna”, chce i obróci wszystko na dobro, nawet jeśli nie będzie to zgodne z jego własnymi oczekiwaniami. Stąd “Bądź wola Twoja”.

I okazuje się często, że choć postrzegane przez nas problemy nie mają rozwiązania, to takie rozwiązanie się pojawia, pojawia się, bo zmienia się. Wszystko. Nasz ogląd. Nasze emocje. Świat. My sami. Rozwiązanie problemów nie leży wtedy w nas, ani w rzeczywistości nam danej. Ono leży w rzeczywistości pierwotnej, tej drugiej, tej z której się biorą kołysanki dla dzieci i marzenia o podróży do gwiazd. I ono, o dziwo, z tamtej rzeczywistości, tak czy inaczej, do tej nam danej, przychodzi. Czasem nie w taki sposób, jaki byśmy chcieli, bo to nasze chcenie nie jest ostateczne, bo jest “chcenie” większe i nas też obejmujące. Nie da się rozwiązać problemów na tym poziomie na jakim powstają. Trzeba zmienić poziom. A to oznacza – po częsci – sięgnąć tam, do “poza”. Do “poza”, które nas chce, które nas kocha, które przygląda się nam oczami każdego życzliwego człowieka, a jeśli nawet takiego zabraknie, to oczami owada, zwierzaka, to blaskiem słońca albo szarością deszczu.

Nadzieja zawieść nie może, bo jest ułożona, umiejscowiona nie w nas, nie nawet w rzeczywistości dookoła nas, ale jest umocowana przez nas tam, skąd przychodzi, cała rzeczywistość, życie i istnienie. Dlatego właśnie – dobrze mieć nadzieję.

Nie bądź obojętny, udostępnij dalej...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *