W temacie lustracji prof. Kieżuna pewne są sprawy: Pierwsza: Profesor współpracował z SB. Druga: Autorzy tekstu o nim, nie mogąc zlustrować wszystkich tajnych współpracowników, wybrali właśnie profesora Kieżuna, jako przedmiot dochodzenia.
Co właściwie chcieli osiągnąć autorzy upublicznienia faktu współpracy profesora Kieżuna z bezpieką? Prawdę? Prawdę o czym? Prawdę o profesorze Kieżunie? Prawdę o współpracy profesora? Prawdę o tamtych czasach?
Dlaczego wybrali właśnie jego, a pominęli dziesiątki, jeśli nie setki czy tysiące (nie wiem, zgaduję) innych, tajnych współpracowników. Czym kierowali się, wybierając tę, a nie inną osobę do upublicznienia faktu jej współpracy?
Wygląda na to, że nie kierowali się poziomem szkodliwości tej współpracy. Nie zrobili rozpoznania, analizy, czyja działalność była najbardziej szkodliwa dla niepodległości Polski. Nie na takiej podstawie wybrali osobę profesora Kieżuna.
Czy zatem kierowali się tym, że profesor Kieżun istniał w przestrzeni publicznej? Czy fakt funkcjonowania osoby w przestrzeni publicznej jest przesłanką do tego, aby pan Cenckiewicz i Wojciechowski zaczęli taką osobę „rozpracowywać”? Wydaje się jednak, że osób szeroko rozumianej sfery publicznej: polityki, mediów, dziennikarzy, działaczy, zamieszanych w jakieś sprawy współpracy z byłymi służbami, jest więcej aniżeli ten jeden profesor Kieżun. Dlaczego zatem on trafił na celownik, nieubłaganych tropicieli prawdy o skrywanych winach?
A może kierowali się czyimś ogólnym poziomem łajdactwa w życiu i działalności, wybierając spośród wielu, osobę do upublicznienia jej współpracy z SB? Przecież ludzie splamieni taką współpracą, w swej pozostałej części życia mogli postępować jak świnie. Krzywdząc innych. Depcząc marzenia o wolność i niepodległości ojczyzny, szkodzić jej. Czy naprawdę, pominąwszy sam grzech współpracy z SB, to właśnie profesor Kieżun, był tym podłym człowiekiem, którego warto było napiętnować, upubliczniając informację o jego hańbie?
Wydaje się, ostatecznie rzecz biorąc, że skoro nie poziom szkodliwości stanowił przesłankę „zajęcia się” profesorem. Skoro, wydaje się że, profesor nie był jedyną osobą ze sfery publicznej, na której życiorysie ciążyły kontakty z tajnymi służbami, skoro spośród wszystkich TW nie był szczególnie podły ani szczególnie ojczyźnie nie zaszkodził – wręcz przeciwnie, to musiał istnieć inny powód, dla którego lustracyjni detektywi zlustrowali 92 letniego powstańca warszawskiego. Co to był za powód?
Wygląda na to, że można być astronomiczną świnią, wyjątkowo podłą kanalią, można byłoby być ludzkim ścierwem i jeśli się teraz siedzi cicho, konsumując to, czego się nabyło wskutek dawnej nieprawości, to Cenckiewicz i Wojciechowski dadzą glejt bezpieczeństwa takim właśnie osobom. Można spać spokojnie. Zajmują się aktywnymi. Gnoją przy pomocy prawdy, tych aktywnych, którzy splamiwszy się w przeszłości, jakoś podświadomie próbowali swoim życiem i postępowaniem te winy wymazać. Zrobić coś dobrego. To właśnie nimi zajmują się autorzy lustracji Kieżuna.
To prawda i hańba profesora Kieżuna, że współpracował z SB. Ale jak określić postawę jego lustratorów?
Szukają prawdy czy prawdy używają? Czy takie wybiórcze używanie prawdy, to dobro? Czy zastanowili się nad skutkami tego co robią? Czy prostackie, jak się pchał do polityki to wiedział na co się szykuje, ma tu coś do rzeczy? Czy gdyby ten czas i wysiłek poświęcony upublicznianiu hańby Kieżuna, poświęcili na upublicznianie hańby jakiejś innej postaci, bardziej znaczącej, bardziej ciemnej, bardziej szkodliwej to zrobili by dobrze czy źle?
Pytania pozostają. Pytania o prawdę i dobro. Nie są łatwe. Każdy może próbować odpowiedzieć na nie sam.