
Wybory demokratyczne to jedno z największych osiągnięć ludzkości. Jedno z najpiękniejszych. Czy jesteś krezusem czy pogardzanym żebrakiem, czy jesteś ateistą czy wyznającym państwową religię, czy jesteś silny, czy słaby, jesteś… obywatelem i dlatego właśnie – masz prawo. Masz prawo wybierać. Wybierać tych – którzy będą rządzić w twoim imieniu całym krajem. Ustalać prawo. Zarządzać wojskiem, kierować policją. Wypowiadać i kończyć wojny. To wszystko jest ci dane, w procesie wyborczym. To ustanawia twoją godność jako obywatela i człowieka. Ty decydujesz.
A jednak praktyka, obraz tego, co się dzieje, wcale nie jest taki różowy, optymistyczny i podniosły. Wydawać się może, że jest wręcz odwrotnie. To znaczy, że poprzez wybory ludzie nie mają na nic wpływu. Że w wyniku procesu wyborczego zamiast dochodzić do podniesienia i uwznioślenia ludzi, dochodzi do ich degradacji i poniżenia. Że zamiast być podmiotami ludzie stają się przedmiotami, zasobem żywym w rękach manipulantów. Że wybory zamiast być narzędziem władzy ludzi, stają się narzędziem władzy… nad ludźmi.
Zło, którego istotą jest wieczna chciwość, pragnienie kontroli i pochłaniania w efekcie wszystkiego, – można powiedzieć – zostanie bogiem, nie może przejść do porządku dziennego nad sytuacją, gdzie upodmiotowieni ludzie tworzyliby we wzajemnej współpracy – wspierające się nawzajem, przymnażające wolności i dobrobytu wszystkim – społeczeństwo. Stąd zło, upostaciowione w tych, co mają i pragną najwięcej, musi zanegować potencjalne skutki kartki wyborczej. Czyni to w dwojaki sposób.
Po pierwsze unieważniając sam przedmiot wyboru, bo ludzie polityki i rozmaitych instytucji, działają de facto wg kryterium własnej korzyści, a nie korzyści tych, których ponoć reprezentują, choć głoszą uporczywie coś odwrotnego. Upraszczając, ty – możesz wybierać, ale ci, których wybierasz mają innych panów, niż ciebie.
Po drugie zło atakuje w zajadły sposób samego wyborcę, samego człowieka. Proces podejmowania wyboru, a więc: myślenie, emocje, struktura osobowości, świadomość, to wszystko staje się przedmiotem nieustannej agresji. Samo człowieczeństwo staje się przedmiotem i celem ataku. Ludzie muszą zostać przerobieni na nawzajem żrące się, bezmyślne, oślepłe od pogardy, głupoty, stresu i lęku zombie. Czy we współczesnej rzeczywistości można znaleźć jakieś echa czy odpowiedniki wspomnianych procesów? Oto jest pytanie.
Człowiek celem?
Wraz z kartką wyborczą każdy naprawdę nabywa niesłychane prawo i możliwość. Oto wszystko zależy od tego, co zrobi, od tego, co sądzi, co myśli. I w tym samym momencie, wielcy, którzy dawniej rządzili za pomocą brutalnej siły, zrozumieli, że warunkiem ich władzy jest panowanie nad tym – co ludzie myślą. Samo myślenie człowieka, romantycznie można powiedzieć – serce, bo i o emocje tutaj chodzi, metafizycznie można powiedzieć – dusza, a psychologicznie – struktura osobowości szeregowego człowieka, stały się celem bezwzględnej, zajadłej, planowej wojny, ze strony najsilniejszych, przeciwko licznym słabszym.
To nie są puste słowa, ani zgadywanki. To zwykła doświadczana niemal co dzień rzeczywistość, którą deklarował już – siostrzeniec wynalazcy psychoanalizy Zygmunta Freuda – Edward Bernays. Bernays był niezwykle wpływową osobą swoich czasów. Zarówno w przestrzeni teorii jak i praktyki. Pisał on tak:
Świadome i inteligentne manipulowanie opiniami i postawami mas, jest istotnym elementem społeczeństwa demokratycznego. Ci, którzy potrafią sterować tym niewidocznym mechanizmem stanowią prawdziwą władzę rządzącą ludźmi.
Jesteśmy kierowani, nasze umysły są formowane, nasze preferencje kształtowane, to, o czym myślimy, jest nam podsuwane, głównie przez ludzi, o których nigdy nie słyszeliśmy.
Jeśli mamy żyć razem, bez wstrząsów i konfliktów, to musi się to odbywać właśnie we wspomniany wyżej sposób.
I jest to jasna deklaracja tego, co od czasów Bernaysa jest czynione ludziom. Wszystkie środki przekazu, wszystko, co do ludzi dociera. Wszystkie techniczne zmiany elementów życia, jak przeniesienia komunikacji ze sfery bezpośredniej do wirtualnej, kontrolowanej przez najsilniejszych. Zjawiska i procesy społeczne, takie jak destrukcja wzajemnych relacji, atomizacja i osamotnienie jednostek, zamieniające społeczeństwo w „razem w izolacji”. To wszystko są elementy wojny, jaką przeciw myśleniu człowieka prowadzą potęgi tego świata.
Głównie z tego jednego powodu, z powodu kartki wyborczej pojawiającej się w dłoni człowieka raz na cztery lub inną liczbę lat. Z powodu wyborów, ten najbardziej fundamentalny, intymny, religijnie mówiąc „święty” wymiar człowieka stał się obiektem nieustannej presji i agresji. Samo człowieczeństwo, poczynając od Bernaysa, a kończąc na Harrarim, zostało zakwestionowane. Z powodu wyborów staliśmy się z a s o b e m, już nie w wymiarze fizycznym, gdy prowadzi się przymusowy pobór do armii i wysyła się ludzi na wojny, ale w wymiarze duchowym. I tę wojnę, póki co, my – szarzy ludzie, przegrywamy.
Kto naprawdę rządzi? – Oligarchia…?
„Ci, którzy decydują, nie są wybierani, a ci, którzy zostali wybrani, o niczym nie decydują„
– powiedział niemiecki polityk Horst Seehofer.
Czy mamy demokrację? Czy też święty graal współczesnej polityki to w istocie fałsz, powtarzany taką ilość razy, że zgodnie z deklaracją Goebelsa, stał się w świadomości ludzi niepodważalną prawdą?
Przede wszystkim wypada zauważyć, że ustrojem politycznym współczesnych państw cywilizacji zachodniej, oraz tych, co się na niej wzorują, – – n i e — j e s t — d e m o k r a c j a. Te państwa nigdy nie miały być demokracjami. Było to expressis verbis celem twórców pierwszego nowoczesnego państwa demokratycznego, a więc USA. Ojcowie założyciele, zastanawiali się, co zrobić, aby Stany Zjednoczone nie stały się demokracją właśnie. Stąd rozmaite mechanizmy, rola konstytucji, władza ludu, ale przedstawicielska, stąd dążenie do tego, aby większość nie mogła ot tak, rządzić. Bo to groźne. Bo musimy temu zapobiec.
Współczesne państwa nie są bynajmniej demokracjami, są r e p u b l i k a m i. Jest to wyrażane wprost w ich nazwach. Mamy do czynienia z Bundesrepublik , z République française, z – to w angielskiej wersji Republic of Poland.
Ale to w deklaracjach. Tymczasem jaki ustrój polityczny faktycznie istnieje w nowoczesnych państwach zachodu?
Naukową odpowiedź na to pytanie udzieliło dwóch amerykańskich profesorów. Dokonali oni zestawienia preferencji różnych grup ludzi, na różnych poziomach z decyzjami politycznymi podejmowanymi przez władze. Okazało się, że te decyzje i kierunki polityczne tylko w ok 30% zgadzają się z preferencjami większości obywateli. W większości przypadków preferencje ogółu społeczeństwa nie znajdują przełożenia na to, jak biegnie polityka, jakie prawa są ustalane, jak kształtowane jest życie.
Zatem czyje preferencje decydują? Okazało się, że wśród rozmaitych grup społecznych branych pod uwagę wyróżnia się jedna, której preferencje w 95% znajdują odbicie w prowadzonej polityce, to wąska grupa, można powiedzieć grupka, ludzi… najbogatszych. Co więcej, owe 30% zgodności decyzji politycznych z preferencjami większości zachodzi tylko wtedy, gdy są one jednocześnie zgodne z preferencjami tego wąskiego zastępu plutokratów. A jak się nazywa ustrój polityczny, gdzie wąska grupka najbogatszych rządzi państwem? Tak – to oligarchia. I to właśnie ustalili i udowodnili ponad wszelką wątpliwość dwaj profesorowie z USA. Sformułowali to tak:
„Podczas gdy preferencje elit ekonomicznych i zorganizowanych grup interesu wpływają na rozstrzygnięcia polityczne, preferencje przeciętnych Amerykanów wydają się mieć na nie wpływ minimalny, bliski zeru.
Już widzisz, jaka to „demokracja”?
Ale istnieje dla ludzi to, co jest w ich świadomości, a w ich świadomości jest to, co jest na kolorowych ekranach, a nad tym panują niewidoczni dla nas, bo na tych ekranach ich nie ma, władcy. Stąd ta oczywistość, że państwa to oligarchie, dla ludzi — n i e — i s t n i e j e. Stąd brniemy dalej, epatując się tym, że oligarchowie są na Ukrainie, a na zachodzie, to „demokracja”. Oni, oni… oni to w ogóle są filantropami, zamiast być oligarchami. Naprawdę. Zakładają organizacje „dobroczynne”. Jeden z bardziej znanych oddał takiej organizacji cały swój majątek. Czy to nie jest przykład poświęcenia dla ludzkości? Nie. Jest odwrotnie, jest to wyraz dążenia do kontroli, do panowania nad ludzkością. To jest mega oligarchia i lepiej, żeby to do nas dotarło, zanim stracimy resztę wolności albo swoje życie w następnym medialno-politycznym zamęcie.
Plutokratyczno – oligarchiczna władza stara się, oprócz skutecznego przekupienia osób na stanowiskach, wpłynąć na psychikę ludzi, na ich myślenie, postawy, strukturę osobowości. Dzieje się to na 6 sposobów, można powiedzieć, że jest 6 „kierunków natarcia”, zmierzającego do degradacji człowieka, do uczynienia go niezdolnym de skutecznych reakcji.
Kierunki natarcia – #1 relacje społeczne.
W stanie samoistnym ludzie tworzą społeczności, w szerszej panoramie – społeczeństwa. Jest to proces naturalny, organiczny, oddolny. Zaczyna się on od „ja <-> ty”. W najbardziej pierwotnej formie od kobieta – mężczyzna. To tam następuje pierwotne się przenikanie, pierwotne „uwspólnianie” osób, pierwsze tworzenie społecznej całości z odrębnych jednostek. Normalne małżeństwo, para, związek opiera się na podstawowej przesłance oddzielności od tego, co na zewnątrz i wynikającej z tego wzajemnej solidarności osób. Pojawia się „My”, wśród – oni. Ten typ relacji „my” ulega jeszcze wzmocnieniu, gdy rodzą się dzieci. Wtedy rodzina to jest „my”. W „my”, każdy może liczyć na każdego. W „my” niedopuszczalne jest chamstwo, egoizm, działanie na szkodę reszty i nawet jeśli się zdarzają, a w życiu wszystko się zdarza, to są piętnowane, eliminowane w praktyce i z zasady.
Potem tworzą się szersze poziomy „my”, My Polacy, dla których tamci są niemotami, „Niemcami”. My Japończycy, Brytyjczycy, może nawet my – ludzie zachodu czy jak dawniej – my chrześcijanie.
Ten proces oddolnego tworzenia struktur relacji międzyludzkich jest w nas wpisany. Dzięki tym strukturom udawało nam się przeżyć a ludzkości rozwijać. Masz oparcie w swojej rodzinie, takie, jakiego nie masz nigdzie indziej, w swoim małżonku, który zawsze i bez względu na wszystko stanie przy tobie, w swojej żonie, w swoich rodzicach, w swoich dzieciach, w swoich sąsiadach, którzy nie dadzą ci zginąć, a gdy dom ci się spali, to przyjdą i dadzą swoją pracę i czas, by ci go pomóc odbudować, w swoich rodakach, którzy ci dadzą schronienie, gdy go będziesz potrzebował, wsparcie, gdy znajdziesz się w potrzebie.
Owo „My” stało się pierwszym celem agresji grupki opętanych chciwością plutokratów. „My” należało zniszczyć. Należało zdewastować i unieważnić solidarność międzyludzką i zaczęto od relacji kobieta – mężczyzna, promując chory feminizm. Zaczęto od zakwestionowania „my” na rzecz ja, albo zakwestionowania „my” na rzecz „my” zniekształconego, karykaturalnego.
W rodzinie nie ma współzawodnictwa. W większych grupach naturalnych, takie elementy występują, ale są one ujęte w ramy. W społeczeństwie „otwartym” i „liberalnym”, nie ma żadnego „my”, jest zbiorowisko oddzielnych „ja” bezwzględnie dążących do własnej, osobistej korzyści. Facet chce po prostu wykorzystywać kobiety. Kobieta chce po prostu wykorzystywać faceta. Dzieci po prostu chcą użyć rodziców. Rodzice, w tym ci potencjalni, postrzegają dzieci albo jako opresję, gdy ich nie chcą, albo jako środek zaspokajania swoich potrzeb. Policjant, zamiast dbać o ludzi, zaczyna dbać wyłącznie o siebie, podobnie lekarz i lekarka. Polityk? Nie żartujmy – każdy dba o siebie, innych należy po prostu odpowiednio oszukać, by dbanie o siebie było jak najbardziej efektywne.
Człowiek odnajdywać ma teraz oparcie w sobie, w literaturze sukcesu, w pogadankach guru od samorozwoju, doskonalenia i jak być szczęśliwym samemu. Miley śpiewa, że kupuje sobie samej kwiaty i gada ze sobą godzinami. Guru od feministycznego chrześcijaństwa prawi rozpalonym wyznawczyniom: „Prawdziwy feminizm to jest, gdy kobieta stoi i mówi: „Jesteś mi do niczego nie potrzebny”.. Do niedawna odbierano prawo opieki rodzicom nad dziećmi, które otumanione przez speców, uznawały, że coś nie tak z ich płcią. Rodzicom zaś stworzono możliwość aborcji, także po urodzeniu się dziecka, co technicznie już nazywa się eutanazją. Człowiek człowiekowi agresorem w służbie zaspokajania własnego dążenia do korzyści, człowiek człowiekowi kłamcą jeśli tego trzeba, by zarobić kolejne złote, dolary, miliony, pie***liony.
Jako antidotum dla chorego liberalizmu anihilującego naturalne „my”, przedstawiane jest „my-zdeformowane”, „my-karykaturalne”. My-sztuczne. Osamotnionym i wyobcowanym z „my” ludziom proponuje się nowe „zdeformowane-my”. W tym nowym „my” drugą stroną relacji, miejscem gdzie człowiek lokuje swoje emocje, uwagę, zasoby energii, nie jest drugie „ja”, inny człowiek, z którym wchodzi się w relację bliskości. Jest nim coś na zewnątrz. To wódz! To partia! To idea! Święta i konieczna. To może być… religia, taka, gdy relacja między ludźmi nie jest najważniejsza, ale najważniejsze jest wyznanie, poglądy i przestrzeganie.
Potwornym wyrazem tworzenia się tego „fałszywego-my”, były wszystkie systemy totalitarne. Świat ścieliły miliony trupów nie tylko wskutek chciwości króla Belgii czy innych kolonizatorów, działo się to wskutek fałszywego-my, jakie ludzie współtworzyli, wokół jednostek, światopoglądów, idei. Działo się tak, bo wtedy – drugi człowiek dla mnie nie istnieje. Jesteśmy razem wyłącznie wtedy, gdy ten drugi wyznaje poglądy, które ja przyjąłem. W przeciwnym razie jesteśmy znacznie więcej niż obcy. Stajemy się wrogami. Bo on godzi w to, co dla mnie najświętsze. W moją relację „my”, z wodzem, z partią, z poglądem.
Ta zdeformowana, ale istniejąca, relacja staje się dla „ja” fundamentem istnienia, bez tego „zdeformowanego-my”, „ja” jest fundamentalnie zagrożone. Efekt? Wzajemna agresja. Brak hamulców wobec tych, co poza „fałszywym-my”. Odpowiednio pokierowany, prowadzi do rozkładu życia społecznego, a w przypadkach szczególnych do ludbójstwa, bo ci inni, to już nie ludzie, to zagrożenie. Tak na marginesie, jak nazwać spowodowanie masowej liczby śmierci ludzi, za pomocą przepisów, policji i procedur medycznych?
Kierunki natarcia – #2 – feminizacja i infantylizm.
Mężczyźni preferują walkę, konflikt, rywalizację i starcie. Kobiety preferują bezpieczeństwo, troskę, unikanie otwartego konfliktu, równość. Mężczyźni wykazują tendencję do abstrahowania, do myślenia racjonalnego. Kobiety częściej kierują się odruchami emocji, w miejsce chłodnych kalkulacji. Oligarchom potrzebne są kobiety, mężczyźni – od zawsze – są dla nich zagrożeniem.
Być może z tym właśnie związana jest fala niesłychanej feminizacji, a nawet pewnej formy agresji wobec mężczyzn. Nie możesz się kierować zasadami. O nie. To męskie. Musisz się kierować impulsami. Jesteś tego warta, o przepraszam, warty! Jakie emocje budzi w tobie ten polityk? „Czujesz to?” Co czujesz, gdy ktoś poddaje w wątpliwość…? No, już tam wiesz co i kogo.
F e m i n i z a c j a społeczeństw i ludzi jest procesem indukowanym i sterowanym. Z grubsza opiera się na zastępowaniu postaw normatywnych, woluntarystycznymi, oparcia decyzji na myśłeniu, podejmowaniem ich w odpowiedzi na emocjonalne odruchy, szukania przygody, szukaniem bezpieczeństwa, aktywności na zewnątrz, pasywnością na zewnątrz, ujęcia w ramy własnych zachowań, brakiem hamulców jeśli „uczucie” tak mówi.
Kobiecy sposób reagowania i funkcjonowania jest skarbem ludzkości. Bez niego by nas nie było. Jednak zastąpienie nim postawy męskiej, feminizacja społeczeństw i myślenia ludzi, jest ich obezwładnianiem wobec przeniewierczej władzy plutokratycznej oligarchii. Dlatego męskość jest i będzie sekowana. Przez media, przez religię, przez edukację. Dlatego wszystko uległo zachwianiu i mężczyzna stał się przedmiotem szyderstwa i pogardy, na co jest szczególnie wrażliwy, bo z natury rzeczy, szukał uznania, szczególnie w oczach kobiety.
Mężczyzna zasługiwał, kobieta obdarzała. Teraz. Teraz pomiędzy tę dwójkę wlazł plutokratyczny behemot, który zajmuje się niszczeniem relacji i feminizacją mężczyzn. Ktoś powie, że równolegle trwa maskulinizacja kobiet. Otóż nie. Trwa ich deformacja. Eskalacja agresji i przemocy, egoizmu i samolubstwa ze strony części pań, to jest krzywe zwierciadło męskości, to nie jest męstwo, to jest kundelstwo, to są negatywy wyjęte z kontekstu, nie stanowiące w istocie męskości, nie będące więc zagrożeniem, dla plutokratycznej elity sterującej biegiem zdarzeń.
Drugim po feminizacji procesem rozbijającym zdolność społeczności do reagowania i podejmowania działań, jest indukowanie w ludziach i n f a n t y l i z m u . Łomatko, zobacz, co się stało! O! Jaka fajna zabawka! Chodzi o to, żeby się bawić, i bawić, i bawić. Życie jest po to, żeby się bawić! Daj spokój z życiem i śmiercią, to mnie przeraża i / albo nudzi. Ja chcę swoje zabawki, seks, partię polityczną, nowy mikser, operację plastyczną, grę. O Boże – „wszyscy zginiemy” – powiedzieli w telewizji.
Dziecko wie – że nie wie. Dlatego o wszystko pyta dorosłych. Tak samo współczesny człowiek, ma być świadomy, że jest „dzieckiem” i ma pytać „dorosłych”. Dorosły Antoni Fauci, wyjaśni mu, że jak sobie da wstrzyknąć, bezpieczny i skuteczny zastrzyk, że ten zastrzyk nazywa się „szczepionką”, to bum – wirus stanie. I będzie człowiek bezpieczny. Dziecko potrzebuje bezpieczeństwa – prawda? – pyta rodzic w osobie Antoniego Fauciego, premiera, prezydenta, ministra, szefa HWCO, to znaczy WHO.
Dziecko nie zawraca sobie głowy poważnymi sprawami, bo to nie jego rzeczy i wie, że jest niemądre, że to go przerasta. Ono chce tylko mieć sucho w pupę i zabawki na wyciągnięcie ręki. Model dziecka jest drugim głównym modelem osobowości dla współczesnego człowieka. Odpowiednio i skutecznie wdrażanym, bo masy ludzi dziecinnieją, także w tej agresywnej i szkaradnej formie, gdy za „zabrałeś mi moją zabawkę”, w postaci partii lub poglądu, potrafią wykazywać się okrucieństwem.
Kierunki natarcia – #3 – rozbicie zdolności skupienia uwagi
Rzeczywistość jest – skomplikowana. Nie da się wyprodukować czołgu, zbudować mostu, przewidzieć zaćmienia Słońca, reakcji organizmu na warunki, bez łączenia w całość wielu obserwacji i tworzenia długich ciągów logicznego wnioskowania. Nie da się skutecznie zmieniać rzeczywistości bez jej poznania. Musisz – skupić uwagę. Inaczej poznasz tylko fragmenty, a to za mało. W ogóle proces ludzkiego poznania i rozumienia, a w ślad za tym proces przekształcania rzeczywistości zarówno ludzkiej jak i fizycznej, jest wprost zależny od zdolności rozumienia tej rzeczywistości, w jej rozmaitych aspektach, w jej złożonych powiązaniach.
Jak nie potrafisz skupić uwagi, to po prostu znasz tylko bezpośrednie, najbliższe swoje otoczenie, mentalne, informacyjne, czasowe, strukturalne. Nie masz pojęcia gdzie jesteś tak naprawdę, tak w szerszym kontekście, wymiarze planie. Nie wiesz dokąd zmierzasz. Zmierzasz bowiem tylko do jutro. Do najbliższych wyborów. Do najbliższego meczu. Do najbliższej przyjemności lub wkurwu. Lub do najbliższego bólu jeśli już. Tylko tyle.
Profesor Neil Postman w latach 80 stawiał sprawę jasno. Nie da się przedstawić ani zrozumieć jakiejkolwiek kwestii społecznej czy politycznej w kilka minut, a tym bardziej w kilkadziesiąt sekund, a jednak – tyle zazwyczaj mają politycy na odpowiedź, gdy zadawane są im pytania w mediach, w które wpatrzone są miliony ludzi. – Jeśli ja będę publikował całostronnicowe teksty, z wyjaśnieniem politycznych kwestii, o które walczę, a ty będziesz emitował 30 sekundowe polityczne wideo-clipy w telewizji, to ja przegram, a ty wygrasz – mówił Postman.
Jak długo, bez wysiłku potrafisz skupić uwagę? Jak długi tekst czytać? Jak długiego materiału słuchać, bez chęci przełączenia, kliknięcia, zmiany? Ile jednostkowych informacji „widzisz”/”przetwarzasz”/”pochłaniasz dziennie? „Płycizny” – nosi tytuł książka Nicholasa Carra, w której mówi on o tym, że ceną za ilość jest jakość. Że sprzedaliśmy zdolność do głębszego rozumienia spraw, w zamian za „rozrywkę” i przyjemność z drażnienia zmysłów ciągnącym się strumieniem fragmentów informacji.
Z powodu rozbicia uwagi, żyjemy w strzępach rzeczywistości. W paru aktualnych dniach. W kilku aktualnie nam wtłaczanych i rzucanych przed oczy sprawach. Wszystko inne nie istnieje w naszej świadomości, zawalonej tsunami produkowanych przekazów, zawsze nowych, zawsze świeżych, zawsze jaskrawych, przyciągających wzrok, konsumujących uwagę, by za chwilę popchnąć ją dalej, przez kolejne reklamy, stymulacje i podniety, w niekończący się strumień fejsbooka, ekranu, może słuchawek, w którym nie widzimy i nie dostrzegamy już niczego, poza „chwilowym”, w którym straciliśmy, za własną zgodą, zdolność rozumienia czegokolwiek, w którym staliśmy się emocjonalnymi reakcjami na bodźce, których koniec końców nie wybieramy, bo nie mamy już na to siły.
Kierunki natarcia – #4 – wzajemna brutalność i agresja
Naturalne mechanizmy, procesy i funkcjonowanie, związane są z odczuwalnym poziomem równowagi, tego, że wszystko jest jakoś tak na swoim miejscu. Że wiemy, gdzie idziemy i że idziemy. Zniszczenie pewnych aspektów funkcjonowania człowieka, to znaczy zniszczenie relacji i relacyjności, wzajemnego uzupełniania się perspektywy męskiej i żeńskiej, infantylizacja i zniszczenie zdolności rozumienia rzeczywistości, wywołują ból.
Ten ból nie jest natury fizycznej, do pewnego stopnia jest nawet nieświadomy, bo świadomi jesteśmy już tak naprawdę bardzo wąskiego wycinku rzeczywistości. Ale ten ból jest głęboko przez ludzi odczuwany. Dysonans poznawczy, wiedza i odczucie, że nie rozumie się rzeczywistości, że „nie wie się tak naprawdę, gdzie się jest”, poczucie, że życie nie przebiega sensownie. To wszystko generuje wewnętrzne cierpienie, dla którego powodem musi być coś lub ktoś – na zewnątrz. I tu ludzie zaczynają wyrażać agresję.
Dawniej nie było to takie proste i łatwe, gdyż wyrażenie agresji w relacjach bezpośrednich niesie ze sobą niebezpieczeństwo zaliczenia „dzwona”, na skutek bezpośredniej reakcji tego, przeciw komu nasza agresja jest skierowana. Ten „dzwon” to oczywiście może być natychmiastowa przemoc fizyczna, to dawniej i wśród mężczyzn. Ale to może być cała gama innych zachowań, mogących przynieść agresorowi realny uszczerbek i dotkliwe szkody.
Dzięki internetowi, brutalność wypłynęła na szerokie wody. Obolali wskutek destrukcyjnych i degeneracyjnych procesów ludzie, pozbywają się zahamowań i/bo są wolni od konsekwencji wyrażania własnego negatywizmu w stosunku do innych. Co więcej, ów negatywizm i agresja, działa kojąco na ich układ psychiczny. No, wreszcie jestem facetem, bo mu d****liłem swoimi słowami. Ale jestem męski – myśli sobie biedny człowiek, który męskość dawno postradał, ale teraz odnajduje jej substytut w postaci załatwiania się na ekran swoim negatywizmem i pogardą.
Nieprzypadkowo proces przemiany dobra w zło Tolkien w swojej epopei pokazał na przykładzie przemiany Elfów w Orki.
Saruman:
Wiesz jak powstały Orki? Kiedyś były Elfami, pochwyconymi przez siły mroku, były torturowane i okaleczane. Zniszczone i zredukowane do przerażającej formy życia. I teraz są… doskonałe. Moje waleczne Uruk-Hai. Komu służycie?
Lurtz:
Sarumanowi!
Nie możemy mieć państwa, zapewniającego nam wolność bez dobrych manier, bez wzajemnego szacunku, kultury w zachowaniu, pewnej nawet uprzejmości. Utarło się, że państwo demokratyczne bierze się z kontraktu społecznego, z pewnej umowy, którą społeczeństwo – ludzie – zawierają z władcą. W wyniku tego kontraktu powstają instytucje, które regulują życie. Zapewniają nam ochronę przed oczywistymi przejawami zła, jak napaść, kradzież, rabunek, oszustwo. Te instytucje stabilizują życie społeczne.
Nie dostrzegamy jednak, że powstanie tych instytucji tworzących w sumie państwo, poprzedza inny kontrakt, nie kontrakt „pionowy”, między obywatelami a władzą, czasem zapisany w postaci jakiegoś dokumentu, ale kontrakt „poziomy”, między między ludźmi nawzajem, który nigdzie nie jest zapisany formalnie, ale który istnieje i jest-bywa przestrzegany.
Rzymianie nazywali to „mos maiorum” – tradycyjne zwyczaje. Ten niepisany zbiór zasad kodyfikował wzajemne relacje ludzi i ich postępowanie. Wymagał samoograniczenia się przez każdego obywatela. W mądrości ludowej wyraża się to zwrotami „tak się nie robi”, „to nie wypada” i temu podobne. Te samoograniczenia sprawiały, że zachowanie innych było przewidywalne i generalnie wspierające dla reszty. Te samoograniczenia były formą poświęcenia dla dobra wspólnego, dla drugiego.
„Tam gdzie skończyły się dobre obyczaje, prawo przestaje mieć znaczenie. Ludzie je odrzucą lub zlekceważą” – pisał w XVIII wieku James Burgh angielski polityk. Instytucje państwa i społeczeństwa mogą się przeciwstawiać tylko skrajnym przejawom egoizmu jak przestępstwa i zbrodnie. Cała masa mniejszych takich przejawów, jest korygowana przez ogólnie przyjęte i przestrzegane „normy zachowań”, grzeczność, szacunek itp. Gdy te cnoty obywatelskie ulegają rozpadowi, naturalnie rodzi się potrzeba, by władza weszła w dziedzinę najdrobniejszych interakcji między ludźmi, ograniczając tym samym ich wolność. „Tylko prawi ludzie, są zdolni do życia w wolności. Gdy w narodach pojawia się zepsucie i brutalność, rośnie potrzeba silniejszej władzy” – pisał Benjamin Franklin. Ludzi należy zbrutalizować, jeśli chce się ich poddać brutalnej władzy.
„Niewiele państw uległo zniszczeniu wskutek zepsucia swoich instytucji, większość z powodu upadku zasad dobrego zachowania, przed którym najlepsze instytucje nie ochronią, a który sprawia, że najgorsi wśród nas mogą funkcjonować i rosnąć w siłę” – pisał Jonathan Swift. Najgorsi a wiec socjopaci i psychopaci, których społeczeństwa eliminowały, a których detektorem były powszechnie przyjmowane zasady kultury, szacunku i postępowania, znajdują wskutek upadku obyczajów, płodną przestrzeń do wzrostu i awansu. Rozrost i brutalizacja władzy, ograniczenie ludzkich wolności, mnożenie się psychopatów na wysokich szczeblach drabiny społecznej. Takie są m.in. owoce wzajemnej agresji i upadku kultury w relacjach, to owoce degradacji ludzi, upadku człowieczeństwa.
Być może dobro i zło, są czymś więcej niż tylko konstrukcjami języka, syntetycznym ujęciem, opisem zjawisk. Być może istnieją naprawdę, w takiej czy innej formie, mając swoje intencje, cele, strategie działania oraz skutki dla rzeczywistości.
Zło ma jeden cel podstawowy, multiplikację. To mechanizm pozaludzki w ludziach znajdujący odbicie i realizację. Zło nie chce unicestwić człowieka fizycznie, ono chce go unicestwić duchowo, zmienić, w kolejnego propagatora zła. Dlatego pogarda, agresja i chamstwo, rodzi pogardę, agresję i chamstwo. Dlatego zachodzi proces multiplikacji negatywizmu, wystarczy stworzyć odpowiednie warunki, zachęcić, postymulować, żeby ludzie pierwotnie prawi i dobrzy dostrzegli, że ich prawość i dobroć jest na ch** i daje im „wyłącznie” agresywne zachowania ze strony prymitywów. Wtedy łatwo o zgorzknienie i decyzję, żeby odpłacić pięknym za nadobne. I postawy negatywne i agresywne zaczynają dominować, co do reszty niszczy „my”, co do końca niszczy wsparcie, jakie „my” dawało „ja”, co ostatecznie prowadzi do osamotnienia w tłumie jednostek, w obliczu plutokratycznego behemota, skrywającego się za miliardem ekranów wpatrzonych w twoją, moją psychikę i duszę. Sprawiaj innym ból, aż w końcu, ktoś odpowie sprawianiem bólu tobie, wtedy ten inny zrozumie, że sprawianie bólu jest naturalne, wtedy ty, będziesz normalny. Sprawiaj innym ból. Przepie….j się bez hamulców i granic. Tak będziesz mocny. Tak dowiedziesz samemu sobie i wszystkim innym, że jesteś kimś. Tak „twoje” będzie na wierzchu i do diabła ze wszystkimi innymi!
Kierunki natarcia – #5 – rozkład języka, bełkot i zmiana znaczeń
Myślimy słowami. Koniec kropka. Urodzony ponad 2 500 lat temu chiński myśliciel znany obecnie jako Konfucjusz, tak przedstawiał wagę języka, w dialogu między władcą a mędrcem (Annały 13.3)
– Gdybyś miał objąć rządy w państwie, co byłoby twoim najważniejszym i pierwszym zdaniem? – zapytał Zilu
– Naprawa słów – odpowiedział mędrzec.
– Jak to? Jak to miałby poprawić stan spraw w państwie?
– Kiedy słowa nie są właściwe, wtedy mowa rozmija się z rzeczywistością. Kiedy mowa rozmija się z rzeczywistością, działania nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Kiedy działania nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, cnoty przestają mieć sens. A gdy cnoty nie istnieją, to kary przestają odnosić skutek i wszystko popada w bezład i zniszczenie.
Jeśli chcemy zniszczyć zdolność porozumienia się, zdolność rozumienia, zdolność skutecznego działania, to należy „wykoleić” język. Dzieje się to generalnie na dwóch drogach.
Po pierwsze wprowadza się powszechnie do języka „bełkot”. Kolista logika, pojęcia i słowa nie mające odpowiedników w rzeczywistości, konstrukcje budowane ze słów, które de facto – nie znaczą nic rzeczywistego. Bełkot tworzy środowisko, w którym niczego nie da się zrozumieć i nie da się dogadać, bo idąc za wskazaniami używanych w bełkocie słów i konstrukcji, trafiamy wyłącznie na następne słowa i konstrukcje, i nigdy nie docieramy do rzeczywistości.
Kto jest kobietą? Ten, kto uważa się za kobietę. T0 znaczy, za kogo? Za kogoś, kto uważa się za kobietę.
„Ukraina wstrzymała skargę przeciwko Polsce do WTO„. Ale przecież nie istnieje procedura, czynność, „wstrzymywania skargi” złożonej do WTO. To o czym informuje taki tytuł zamieszczony dla czytelników? O niczym. To jest bełkot. Dalej piszą, że „Ukraina jednak nie wycofała skargi do WTO”, ale negacja, nie odnosi się do wcześniejszego twierdzenia, którego przedmiotem było „wstrzymanie”, a nie „wycofanie”. Kolejny bełkot. „Brytyjczycy wspierają Polskę przed Rosją” – w kółko bełkot. Celowy, zamierzony, powtarzany. Bełkocą media, stale bełkocą politycy. Wszystko jest tym samym i jednocześnie nic nie znaczy.
Drugim procesem niszczenia języka jest podmiana znaczeń słów. Ty po prostu – – n i e – – w i e s z – – co to znaczy. Kobieta. Pandemia. Normalność. Rozwój. Prawda. Proces podmiany zaczyna się zwykle od „wzbogacenia” używanych pojęć, od rozdymania znaczenia słów, którym nadaje się „szerszy wymiar”, „prawdziwsze i głębsze znaczenie”. To już nie jest tylko sprawiedliwość, to jest sprawiedliwość społeczna. To nie jest zwykły rozwój, to jest lepszy rozwój – rozwój zrównoważony. To już nie jest rodzina, to jest nowoczesna rodzina, patchworkowa rodzina.
Postulaty resetu, przebudowy, odbudowy, dotyczą zanegowania starych znaczeń, oryginalnych znaczeń słów. Czy nowa normalność, to jest w ogóle – normalność? A jeśli nie, to czemu używane jest pojęcie „normalność”, na opisanie nienormalności? Bo dokonuje się podmiany znaczenia słowa. Przed 2009 rokiem ludzkość wiedziała, co to jest pandemia. Wiedziała, bo w pamięci ludzi przetrwały i plagi Justyniana, i czarna śmierć z 1346 roku, która wybiła blisko połowę ludności Europy. Ludzie dobrze wiedzą, wiedzieli, co to jest pandemia i dlatego z tym słowem związana jest odczuwana przez nich groza sytuacji. Ale znaczenie, desygnat, tego słowa „oni” podmienili. Znaczenie używanych przez nas słów, nie bierze się zatem z pamięci doświadczeń ludzkości, nie bierze się z czytelnych, niezmiennych definicji. Bierze się z wtłaczanych nam przez „nich”, dowolnych zupełnie treści, jak kobieta czyli człowiek z penisem.
Pojęcia coraz bardziej stają się wydmuszkami. Za słowami często nie stoi nic albo stoi coś innego, niż stało pierwotnie. Język to zgliszcza i dymiące pobojowisko, na którym pod wpływem medialnego i „edukacyjnego” bombardowania rozpadają się kolejne struktury ludzkiego doświadczenia ujmowane w słowa. Bełkot i podmiana znaczeń sprawiają, że używanie języka, mówienie i myślenie, stają się zdegenerowane, nie służą już temu czemu do czego są przeznaczone: rozumieniu, poznaniu, komunikacji. Służą oślepieniu, ogłupieniu, rozbiciu komunikacji.
Kierunki natarcia – #6 – rozstanie z rzeczywistością
„Informatyk”, który zapłacił braciom Winklevoss dziesiątki milionów dolarów odszkodowania za to, że „zakosił” im projekt, który potem zyskał nazwę fejsbuk, nazwał swoją firmę – „Meta” i dąży do przeniesienia ludzi do meta-rzeczywistości. Tam będzie atrakcyjniej, lepiej. Tam ludzie będą żyć, nawiązywać znajomości, odbywać może sex, pracować, oglądać. Taki trochę zgrubny ale jednak matrix, z gumowatą twarzą boga, właściciela, który firmuje i uruchamia całe przedsięwzięcie.
Nie możemy po prostu przyjąć pewnych rzeczy do świadomości. To nieprawda, że 200 tysięcy ludzi rządzący, przy współpracy lekarzy i policji, wysłali do piachu. To nie może być prawda. Nie ważne, czy to miało miejsce czy nie. To nie mogło mieć miejsca, bo wtedy świat, byłby tak potworny, że nie moglibyśmy w nim żyć. Więc tego typu ewentualności, sytuacje, realności lub informacje umysł wyprze ze swojej świadomości. One – nie mogą być. Nie może być, że…, że co właściwie? Że w Nowym Jorku, zaminowano potajemnie i wysadzono w świetle dnia, na oczach milionów lub miliardów ludzi, wieżowiec WTC7, twierdząc, że się zawalił od pożaru w biurach? Oczywiście te z numerem 1 i 2, też nie mogły się zawalić wskutek wysadzenia. Po prostu – nawet nie ważne czy tak było, czy nie – to nie mogło się wydarzyć, bo wtedy, świat byłby nie do wytrzymania, bo wtedy wszyscy bylibyśmy w czarnej ****e, w sytuacji, w której strach żyć.
Dlatego ludzie wybierają wersję rzeczywistości zdatnej do życia, takiej – do przyjęcia. Dlatego im większy przekręt i bardziej nie do pomyślenia, tym łatwiejszy do obrony. Przecież to nie jest tak, że cały czas, „naukowcy”, pracują nad biologiczną bronią masowego rażenia, zdolną zabijać ludzi, zaś owocem tych prac był groźny indywidualnie, ale niegroźny społecznie sztuczny wirus przez nich stworzony. To nie jest tak, że rządzą nami psychopaci, sterujący jak marionetkami, politykami i instytucjami, które stwarzają nam pozór normalności lub wolności, a w rzeczywistości jest odwrotnie.
Ale oderwanie od rzeczywistości na zasadzie odrzucenia traumy lub zaoferowania wirtualnej satysfakcji to tylko początek. To musi być tak, że człowiek widzi czarne i mówi, ale i myśli – białe. To dopiero oznacza zostanie bogiem ludzi. Tak jak tłumaczył to torturowanemu Winstonowi partyjny dygnitarz O’Brien w książce Orwella „1984” – „Gdy uwierzysz, naprawdę uwierzysz, a więc zobaczysz, że mogę chodzić po ścianach i suficie, to wtedy będę dla ciebie wszechmocny”. Chodzi ostatecznie właśnie o to, o zastąpienie świadectwa zmysłów, przez przekaz informacyjny z zewnątrz. Gdy ludzi się do tego skłoni, zostanie się ich bogiem.
Pytanie czy ludzie zrezygnują, ze świadectwa własnych zmysłów, z głosu własnego rozumu, na rzecz dowolnej, przedstawionej im rzeczywistości. Ale to się właśnie dzieje na naszych oczach. Kobieta jest mężczyzną, a mężczyzna jest mistrzem pływania kobiet w imperium tego świata. Mężczyźni wchodzą do damskich przebieralni, gwałcą kobiety w więzieniach, bo uważani są za kobiety. Niemal wszyscy młodzi ludzie w postępowych miasteczkach akademickich zachodu, na pytanie czy facet jest kobietą, odpowiadają, że jest, jeśli się za kobietę uważa. Ale na pytanie „Co to, kim, jest kobieta?” odpowiadają, stosując pustą „logikę kołową”, bo realność uległa utracie i została zastąpiona przez wtłaczaną z zewnątrz fikcję.
Dostępna w zmysłach rzeczywistość oraz własne logiczne wnioskowanie przestały być źródłem poznawanej rzeczywistości. Ich miejsce zajęły tworzone przez specjalistów przekazy na temat rzeczywistości. Prezydent Stanów – który zamienił Libię z kraju „mlekiem i miodem płynącego” w kraj ociekający krwią i śmiercią, z kraju, do którego przyjeżdżali ludzie, choćby pracować, w kraj z którego pochodzą terroryści i fale nachodźców płynące niemieckimi też statkami do Europy – został laureatem pokojowej nagrody Nobla. Serio. Człowiek pokoju. Zostanie sługami narodu ukraińskiego, niszczenie własnego przemysłu energetycznego jest – wstawaniem z kolan. Straszliwe klęski są zwycięstwami, moralnymi. Oligarchia jest demokracją. Pranie mózgów jest informowaniem. Złośliwe manipulowanie jest stwarzaniem możliwości wymiany informacji. Postulat pozbawienia ludzi wszelkiej własności, jest dla ich dobra. Pracę nad sztucznymi, śmiertelnymi dla ludzi wirusami, podejmuje się w celu ochrony tych ludzi. Pie***leniu nie ma końca. Żyjemy w fikcyjnej, podstawionej rzeczywistości, w której kolorowe plakaty, uśmiechają się do nas twarzami tych, co chcą o nas „zadbać”. Rzeczywistość rzeczywista, ta dana w zmysłach i racjonalnym poznaniu, została w dużym stopniu unicestwiona. Bogowie tworzą nowy świat.
Podsumowanie:
Kartka wyborcza jest błogosławieństwem i stała się przekleństwem ludzkości. Wywołała bowiem agresję przeciw samemu rdzeniowi tego, czym człowieczeństwo jest, przeciw poczytalności ludzi, przeciw ich naturalnym relacjom i sposobowi istnienia jako „my”, przeciw ich zdolności rozumienia rzeczywistości, nie mówiąc o relacji do spraw transcendentnych.
Wybory są wielkim świętem ludzi. Bo każdy, bez względu na swoje uwarunkowania może, decydować. A jednak ten wybór w efekcie o niczym nie decyduje, bo jego zakres jest ustawiony, bo wybierane możliwości pozostają całkowicie pod kontrolą tych, których nie wybieramy.
Wybory są wspaniałym lustrem, w którym możemy zobaczyć siebie i świat, i rzeczywistość taką jaka ona jest. Nie wszystko skarlało, bo nie wszystko – jak to myślą psychopaci władający zza kurtyny światem, jest z nas, ze znanego, z materialnego podłoża. Ludzie mają to do siebie, że przez nich przeziera jeszcze coś więcej. Owocami tego „przezierania” są prawda, miłość, niezłomność, szlachetność, przyjaźń, mądrość. Ludzie zawsze zapatrzeni byli w coś, poza horyzontem. Psychopaci chcą przygiąć nasz wzrok do ziemi, wchłonąć wszystko, co horyzont zawiera. Taka panorama. Wielkie zadania, przed każdym pojedynczym człowiekiem. W moich, twoich, małych wyborach, zachowaniach, decyzjach, waży się dosłownie wszystko, cały dramat wszechświata.
Zamieszczam komentarz jednego z czytelników. Komentarz oryginalnie znajduje się pod adresem: https://naszeblogi.pl/comment/434077#comment-434077
Być może da się nie zwariować a i nawet wybrnąć. Jeśli nie będzie się siebie oszukiwać.
Przykładowo polityka polega na wielkiej manipulacji, jak mamy w tekście, na graniu emocjami, wkładaniu odpowiednich myśli do głowy. Co więcej ta technika, metoda znana jest odkąd ludzie dostali do ręki ten tzw. wybór. Było bardzo dużo czasu by udoskonalić te techniki kłamstwa i manipulacji. Można powiedzieć: rozszyfrować człowieka do cna. By nie było problemem nakazanie mu co ma zrobić. Z jednej, tamtej strony, jest wiele dziesiątków lat doświadczenia, a z drugiej, tej strony, jest człowiek który żyje w świecie kreowanym (medialnie) przez tamtych. Ten człowiek ma znikome doświadczenie za to wielką wiarę że może wybrać tych właściwych. Musi mieć tą wiarę bo inaczej nie poszedłby na te wybory.
Mamy więc zderzenie dwóch światów. Profesjonalnej i bezwzględnej manipulacji oraz naiwnej dziecięcej wiary.
Ta wiara sprawia że w sposób nieunikniony trzeba odrzucić to co zostało napisane w tekście autora. Zwykły człowiek musi odrzucić, czy nie przyjąć do wiadomości że istnieje ta druga strona, dla której ludzie są masą, której wystarczy podrzucać odpowiednie bodźce itp. Że obecna konstrukcja tzw. demokracji, wybory, po prostu wymusza zarządzanie masami za pomocą emocji. Gdyż skoro porzuciliśmy prostą siłę to władza musi używać i dopracowywać inne metody kontroli mas.
Żeby pójść na wybory trzeba jednak odrzucić te proste, logiczne naturalne wnioski. Gdyż jeśli je przyjmiemy to musimy też uznać że idziemy głosować na politycznych manipulatorów, iluzjonistów, specjalistów od zarządzania emocjami. Podrzucanymi, często fałszywymi gdyż jedyne co się liczy to skuteczność wyborcza. Czyli idziemy głosować na kłamców i oszustów.
Wyborca żeby zagłosować musi więc wykreować sobie swój świat w czym pomagają mu oczywiście polityczni iluzjoniści. W tym świecie więc wyborca musi uwierzyć że jest pewna strona, która nie korzysta ani nawet nie zna się na technice manipulacji i wyborczego kłamstwa. I że mimo tej niewiedzy. Mimo swojego dyletanctwa. Politycznej nieudolności, nie posiadania najważniejszych w polityce narzędzi, wypracowała sobie jednak bardzo silną pozycję. Bazując na uczciwości i prawdzie. Czyli na tym co w polityce może jedynie przynieść przegraną. Wyborca musi w to uwierzyć gdyż zamierza zagłosować na uczciwych a nie tych, którzy wygrali w pojedynku na kłamstwa i manipulacje.
Wyborca więc ostatecznie odrzuca myśl że po drugiej stronie są fachmani, którzy wiedzą doskonale jak wkładać do głowy wyborcy żądane hasła. Wyborca jest przekonany że dokonuje wyboru samodzielnie.
Że jest mądrzejszy od tych za którymi stoi niemal starożytna wiedza kreacji iluzji. Jest przekonany że to będzie jego wybór a i że nawet dostrzega tą iluzję! Oraz tych uczciwych w morzu kłamstwa.
Wybierze przekonany że w świecie gdzie Wybory są oparte na iluzji jego wybór nie jest oparty na iluzji.