Douglasa Murray miał (ma?) piękną wizję umierającej Europy. Ta wizja jest pierwsza w stosunku do tego, co w związku z nią powstaje. Ogląd rzeczywistości pozostaje w zgodzie z wizją, ale to nie znaczy, że rzeczywistość jest na pierwszym miejscu, choć prawdziwości obserwacji nie sposób zaprzeczyć.
Nie wolno jednak przed tak wspaniałymi pomnikami ludzkiego myślenia jakim jest przytoczona książka bić czołem. To nie po europejsku, to nie po zachodniemu. Trzeba je cenić, ale pytać. O co pytać?
Po pierwsze Douglasa Murray czyni niejawnie fundamentalne założenie, że Europa jest bytem, który samodzielnie tworzy swoją rzeczywistość. Tak jak swoim życiem kieruje Kowalski czy Nowak. Po przedpierwsze zakłada, że Europa jest bytem (sprawczym), a nie obszarem (na którym byty – rozbieżne z granicami geograficznymi – sprawcze działają). Po trzecie albo drugie, w zależności od sposobu nazywania iteracji Murray popełnia fundamentalny błąd – oferuje otchłań.
Przy absolutnie porywającym uroku obrazu, jaki maluje swoją książką, nie próbuje – jak rozumiem, bo nie czytałem i mogę być w błędzie – otworzyć pokrywy silnika i przejść do mechanizmów, smarów, nieartystycznej i nienatchnionej mechaniki działania rzeczywistości. No bo, kto do ciężkiej cholery tak naprawdę podjął (podejmuje) decyzję o zaprzestaniu sprzedaży, a w ślad za tym produkcji samochodów spalinowych w Europie?
Pytam o samochody, bo to jakby temat techniczny. Mniej nieco społeczno ludzki jak tematy nachodźców socjalnych zwanych dla niepoznaki uchodźcami. Więc co? Powie Murray, że taki pomysł po prostu przyszedł do głowy słupom (potocznie zwanych europarlamentarzystami)? Że Morawiecki czy Johnson sami z siebie “zdecydowali”, że tak będzie lepiej i trzeba do tego zmusić ludność i przemysł? Że przemysł się “zgodził”? Przecież to wszystko się przysłowiowo “kupy nie trzyma” i jasno potwierdza wielokrotnie stawianą w różny sposób tezę, że “Ci co podejmują decyzje, nie “rządzą”, a ci co “rządzą” nie podejmują decyzji”. Tezę tę wygłaszał premier RP, gdy mówił, że “ktoś przestawił wajhę”. Za Oceanem funkcjonuje ona w postaci “Deep state”, o którym to, co pewne, to jedynie to, że oficjalnie “rządzący” nie podejmują decyzji. Więc… kto?
Nikt. Nie wiadomo. A jednak bez odpowiedzi na to pytanie, na te pytania, nie da się wyciągnąć wniosków z obrazu rzeczywistości, bo sam obraz jest nieprawdziwy. Ale próby odpowiedzi na te pytania od razu stawiają próbującego pod pręgierzem, śmieszności, pogardy, agresji – dowolne wybrać, co zrozumiałe, bo System sam napełnia przestrzeń odpowiedziami tak przygotowanymi, aby były dowodem na paranoidalny stan tego, kto je oferuje i im wierzy.
Na dwadzieścia najbardziej popularnych stron facebookowych dla młodzieży chrześcijańskiej anglojęzycznej dziewiętnaście było założonych przez nieznane i niezidentyfikowane “farmy trolli”.
Nie wiemy najzwyczajniej jacy aktorzy kręcą tą rzeczywistością i przypisywanie sprawstwa Europie, jako bytowi politycznemu, jest nonsensem, bo Europa podmiotowość, a więc owo sprawstwo czy suwerenność, polityczną straciła całkowicie w wyniku dwóch zbrodniowojen. Może dobrze, że straciła, bo najwyraźniej samodzielność działań prowadziła Europę do anihilacji szybkiej.
Ostatecznie jednak zostajemy z tym gapieniem się w otchłań, to jest z lustrowaniem stanu rzeczy wg. ich negatywnych wydźwięków, zamiast z lekcją, której wynikiem jest sen, marzenie, ideał, zamiar, cel, warty życia i będący czymś dobrym.
Europa – albo konkretne byty w niej funkcjonujące – istotnie najpierw zniszczyły wiek wiary, a więc okres średniowiecza, potem anihilowały wiek rozumu, a więc okres rozpoczęty przez oświecenie a zakończony krwawą łaźnią dwóch wojen światowych.
Po odrzuceniu wiary i rozumu, pozostał jak to pięknie pokazane w notce, doraźny hedonizm, bo jakoś trzeba żyć.
Ten doraźny hedonizm się sprawdza na krótką metę z wielu względów (na krótką). Bo opiera się na mechanizmach przyjemności a nie szczęścia. Te zaś posiadają biologiczne zwrotne mechanizmy deregulacji, a więc zmniejszania uczucia przyjemności w miarę korzystania z niego. Stąd trzecia gałka lodów czekoladowych wcale nie smakuje już tak bardzo jak pierwsza, a po setnej zacznie nas zbierać na wymioty. Hedonizm działa na krótką metę, bo nie jest skupiony na długim horyzoncie korzyści, bo stanowi handel: szybka satysfakcja w zamian za długookresowe zmiany sytuacji. I ta sytuacja w naturalny sposób obraca się na niekorzyść hedonistów, co dodatkowo utrudnia uzyskiwanie pozytywnych emocji, za pomocą hedonizmu. Ludzie stają się po prostu coraz bardziej – nieszczęśliwi.
Wreszcie hedonizm nie działa na dłuższą metę, bo na dłuższą metę działają tylko głębokie niemal atawistyczne przekonania, filtry percepcyjne, uwarunkowania. Ale to już za długo na ten komentarz. Pewną wskazów może być z pewnością tutaj działalność Viktora Frankla i jego postulat, że kluczem do życia człowieka jest poczucie … sensu.
Człowiek jest nie tyle bytem rzeczowym, materialnym, nie jest nim, bo materia w organizmie człowieka podlega całkowitej wymianie, a człowiek pozostaje. Komórki (wszystkie?) giną, a człowiek pozostaje, bo tworzą się nowe, których wcześniej nie było. Człowiek jest bytem funkcjonalnym, jest “funkcją”, “procesem”, istnieniem przestrzeni “intelektualnej”, które dokądś, gdzieś zmierza. Świadomość owego zmierzania, do czego niezbędna jest zarówno świadomość “terenu”, na którym człowiek się znajduje, jak i świadomość “celu” do którego człowiek – proces, zmierza, któremu służy, jest ujmowana językowo jako “poczucie sensu”.
Owszem poczucia sensu mogą być różne. Ale życie w poczucie bezsensu, jest odbierane jako wybitne cierpienie przez człowieka, bo jako się rzekło, człowiek jest funkcją, funkcją zmierzania naprzód, a jak nie ma sensu, a to znaczy celu, to nie da się zmierzać do przodu, bo nie ma dokąd.
Jednym z najczęściej wskazywanych stanów negatywnych przez współczesnych ludzi zachodu jest “I feel stuck”. Odebrać człowiekowi zdolność “zmierzania”, można na dwa sposoby, albo poprzez odebranie mu celu, a w następstwie – sensu. Albo poprzez odebranie mu samej możliwości zmierzania do celu. Pierwsze odbywa się poprzez dekonstrukcję wiary w Boga i wiary w rozum, oraz zastąpienie ich perspektywą post-modernistyczną gdzie bogiem staje się naga siła służąca naszej nagiej indywidualnej korzyści.
Nie możemy tak lekko przechodzić obok, tego zastąpienia, czci dla wiary, potem rozumu, aż po postawienie na tronie indywidualnie – to jest z pominięciem innych ludzi – własnej korzyści i nagiej, niehamowanej niczym, siły jako mechanizmu niezbędnego do jej realizowania/osiągania.
Nie możemy lekko obok tego przechodzić, bo być może ostatnie kuszenie Pana Jezusa o tym właśnie opowiada. – “Wziął Go diabeł na szczyt góry i pokazał wszystkie królestwa świata. – To wszystko będzie twoje, jeśli oddasz mi pokłon.” Proste rozumienie tego tekstu, żeby nie powiedzieć prostackie, polega na wyobrażeniu sobie, że chodzi o jakiś gest, np. pokłon, i na tym, że diabeł zwrotnie przekazuje królestwa Ziemi Jezusowi. Ale to można rozumieć inaczej. Oto jako pokusę, by uznać za najwyższą wartość chęć kontroli nad innymi wyzbytą z moralności i odniesienia do powinności wobec Boga. Odrzuć Boga i etykę, zacznij grać bez tych ograniczeń, uczyń swoim celem zdobycie władzy i bogactwa, a… cały świat będzie twój. Bo będziesz skuteczniejszy, bo świat działa właśnie wg tych zasad, bo to mój świat mówi diabeł. I ma rację. I oferta dla Jezusa leży na stole.
Ta sama oferta została położona przed ludźmi. Jeśli odrzucimy wszystko, co nie służy osiąganiu dominacji, korzyści, to nie na niby, tylko naprawdę dobra tego świata będą nam “dane”. Najbardziej nikczemni i przewrotni osiągną często największe sukcesy, w zakresie korzyści i władzy. Diabeł jest słowny. Ale “Nie samym chlebem żyje człowiek”, żyje przede wszystkim sensem, żyje odniesieniem do Celu, którym nie jest on sam, ani nic z “materialnej” rzeczywistość, która przemija. Jezus jest władcą królestwa nie z tego świata, dlatego ten “świat”, którego właścicielem, a to znaczy źródłem mechanizmów w nim obowiązujących, jest diabeł, jest i będzie w stanie wojny z królestwem Jezusa Chrystusa. Ostatnio nawet nastała spora moda na paktowanie między tymi, co się podają za przedstawicieli obu królestw.
Jednak oferta diabła – jako się rzekło – leży na stole, przed każdym człowiekiem, przede mną, przed tobą: Odrzuć wszystko, co nie prowadzi do pożądanego przez ciebie efektu, a otrzymasz to, czego chcesz. Pytanie tylko, czy to cię uszczęśliwi?! Czy wszystkie królestwa tego świata, władza, kobiety, przyjemności, doznania, kontrola przyniosą ci szczęście. Czy są jego źródłem.
Wydaje się, że nie. Co więcej, wydaje się, że największym paradoksem i zagadką rzeczywistości ludzkiej nie jest istnienie w niej zła. To jawi się jako zrozumiałe i konsekwentne, bo zło – rozumiane jako działanie na własną korzyść z pomięciem efektu dla innych, z pominięciem odczucia istnienia innych jako równych działającemu podmiotów – jest naturalnie skutecznym mechanizmem osiągania dominacji, siły i władzy. Tego, co współczesny post-modernizm postawił na tronie.
Zagadką rzeczywistości ludzkiej jest uporczywe istnienie w niej… dobra! Dojmująco pokazał to Kurosawa w swoim filmie “Rashomon”, gdzie generalnie wszyscy są źli i nie ma prawdy, i każdy jest jedynie funkcją działania na osobistą korzyść. A jednak, a jednak japoński reżyser kończy akcentem, który stawia pod znakiem zapytania tezę, że zło dominuje.
Dobro jest z tego drugiego “królestwa” i w dziwaczny sposób nie daje się usuną ze świata ludzi. Już dawno go powinno nie być, i “świat”, biblijnie ujmując diabeł, co nim rządzi, dąży usilnie, może teraz jak nigdy dotąd do usunięcia przyczółków królestwa Boga z rzeczywistości ludzkiej.
Jednak… nadaremnie. Te wszystkie usiłowania, jakkolwiek mogą ogromne masy ludzi sprowadzić do upadku, jakkolwiek mogą owocować tak pięknie opisaną przez Douglasa Murray’a historią upadku Europy, nie mogą wyeliminować, ani dobra, ani prawdy. Nie mogą usunąć elementów boskich, z rzeczywistości ludzkiej, choć mogą ograniczyć powszechność ich występowania, na jakiś czas, na jakimś terenie. Dzieje się tak dlatego, że rzeczywistość sama nie jest efektem mechanizmów oferowanych przez diabła. Nie jest efektem dążenia do dominacji, kontroli i władzy. Jest czymś odwrotnym. Jest czymś co się “wyłania”, co się “pojawia”, co jest “dane”.
Bóg siebie ofiaruje. We wszystkim, co nas spotyka, we wszystkim, co odczuwamy i przeżywamy, w całym naszym szamotaniu się, cierpieniu, walce, zmierzaniu, radości, miłości, pragnieniu prawdy i upadaniu. Bóg wyłania z niczego coś. Rzeczywistość. Ona jest owocem jego miłości. Dlatego te prądy w rzeczywistości istniejące, a uosabiane przez diabła czy też przejawiające się jako jego aktywność, nie mogą rzeczywistości zgnieść, okiełznać, przemienić i posiadać na serio, na stałe, na “amen”.
Więc jesteśmy dziećmi – jak to mówi Pismo Święte. Ale i jesteśmy dziećmi w normalnym rozumieniu, czasem nawet za bardzo dojrzałymi. Jesteśmy dziećmi królestwa SPOZA TEGO ŚWIATA. Przynoszącymi owo królestwo tutaj. Na ziemię. Przeciw światu. Przeciw diabłu i jego sługom, ludziom, którzy w swojej nierozwadze przyjęli propozycję “wszystko za pokłon”. Ale nas to nie dotyczy. Jesteśmy po to, żeby cierpieć, żeby się radować, żeby rozsądnie i racjonalnie działać. Żeby choćby czasem, raz na miesiąc, naz na 10 lat, raz na dzień czy godzinę, dawać świadectwo człowieczeństwu, to jest temu, że dobro, prawda, wspólnota, relacja, miłość i przyjaźń istnieją.
Owszem, będziemy płacić za to cenę. Pisał o tym Zbigniew Herbert w “Pożegnanie Pana Cogito”, ale nagroda jest chyba warta tej słonej i gorzkiej ceny. Ta nagroda nie jest tutaj, jak zdaje się proponować napis na angielskim autobusie wspomniany w komentowanej notce. I może dlatego właśnie jest z niczym nie porównywalna.
Tak naprawdę stoimy przed nieskończoną “niewiadomością”. Co uczynimy celem naszego zmierzania? Dokąd będziemy “pielgrzymować”? Jaki sens nadamy w ten sposób swojemu istnieniu? Do którego królestwa się “zapiszemy”?
Wielkość człowieka polega na tym, że ma on moc i władzę dokonać tego wyboru. Pięknego wyboru. Całe nasze życie leży przed nami na dłoni. Nie. Nie ma jasnych ścieżek ani pewnych, wytyczony tras czy sposobów. Gdzie skręcić, co w tej chwili zrobić. Nie ma odpowiedzi – jak się to potoczy “tutaj”. Na tym też polega “królestwo”. Królestwo “stamtąd”. Czas poklepać psa, potargać go za uszami. Uśmiechnąć się do dziecka w wózku, bo czystość jego spojrzenia przekracza wszystko na ziemi. Czas życzyć dobrze, naszym nieprzyjaciołom. Czas uklęknąć przed Bogiem.