“Tańczący z wilkami” – film na zawsze

Dlaczego właściwie podoba się dzisiaj “Tańczący z wilkami”, film Kevina Costnera z 1990 roku? Czy to są zdjęcia, czy kolory, czy sceny akcji? Współczesne, midasowe kino zbudowane jest na wzór algorytmów AI, bierze składowe, miesza je i wypuszcza szajs, który po którymś tam razie po prostu mdli. Więc co takiego jest w “Tańczącym z wilkami”?

W sumie to naiwna opowieść o żołnierzu bohaterze, dobrych czerwonoskórych i podłych białych. Jak ulał pasuje do współczesnej, obrzydliwej propagandy, zohydzającej sylwetkę białego mężczyzny. Choć jednak nie, bo biały mężczyzna też w filmie jest bohaterem. Kevin Costner jest przekonywujący. Indianie i biali również. Czuje się od nich bijącą “energię”. Od jednych niepokojącą, od innych szlachetną, od jeszcze innych przerażającą w swojej złośliwości i nihilizmie.

Sceny z bizonami, gdzie setki sztuk, scena polowania, po prostu przejmujące. Współcześnie produkowane i perfekcyjnie, a sztucznie, tworzone takie sceny jakoś są bardzo daleko. Niezwykłe jest tempo filmu. Szczególnie może tej wersji trwającej 4 godziny, którą trudno obejrzeć za jednym podejściem. Wszystko dzieje się jakoś tak, naturalnie. Ale to nie znaczy wolno, w odbiorze widza. Czym jest naturalność? Czy natura ma swoje rytmy? Czy my jesteśmy w jakiś sposób predystynowani do właśnie takiego z nią, z rzeczywistością obcowania?

Pierwowzorem białej Indianki, którą główny bohater bierze sobie za żonę, była Cynthia Ann Parker, porwana przez Komanczów w wieku 9 lat. Asymilowana w plemieniu. Stała się tam żoną i matką, przyszłego wodza Komanczów. Odbita przez swoich rodaków, nigdy nie zaakceptowała ponoć nowej, białej rzeczywistości. Może istotnie, było w tych Indianach coś niezwykłego?

Może to jest tak, że warunki i tryb życia indukują w ludziach postawy, charakter, sposób… nie, nie życia, sposób bycia. Więc w tych przestrzeniach Ameryki Północnej, które przemierzali i Indianie i stada bizonów, mężczyzna w naturalny sposób musiał być mężny. Kobieta w naturalny sposób solidarna z mężczyzną. W naturalny sposób nie można było być głupim, ani lekkomyślnym. W naturalny sposób  prawda, rzetelność, honor, stawały się częścią życia.

Ale niezależnie od tego, jak wielkie czy szlachetne byłoby nasze życie, to nadchodzące fale tsunami nie pozwolą mu przetrwać. Kopiący ptak, pytał Dunbara, granego przez Costnera, ilu białych ludzi przyjdzie jeszcze. Ten film jest o odchodzących ludziach, odchodzącym sposobie życia, odchodzącym kształcie człowieka i ludzkich relacji. Czy Indianie mogli przetrwać? Nie. W obliczu zmian, mieli do wyboru sposób unicestwienia lub sposób przemiany. Bohaterska walka na nic się nie mogła przydać, bo mogli wygrać bitwę, jak pod Little Big Horn, ale nie mogli przecież wygrać wojny. Przemiana nastąpiła wskutek klęsk, stali się klientami, pomocy państwowej i alkoholu. Czy mogli inaczej? To jest wielkie pytanie, wielkie pytanie do każdego człowieka, który spotyka na swojej drodze okoliczności nie do przezwyciężenia. Nie do pokonania.

Przepiękna jest scena karmienia wilka. Gdy nieufne zwierze, po raz pierwszy bierze kawałek mięsa z ręki człowieka. Przyroda nie jest wcale jakaś bardzo przyjazna człowiekowi. A jednak między nami a nimi, między ludźmi a zwierzętami daje się wyczuć jakaś więź. Nie jako literacka czy filmowa fikcja. Nie jako znów ideologicznie pierd*lenie, ale jako rzeczywistość. Ta więź między nami, a nimi, jest może odbiciem prawdy o tym, że Życie jest jedno. W swoich nieskończonych wymiarach i formach, przejawia się, i to jakoś rozpoznajemy, w koniach, w zwierzętach domowych, a czasem nawet dzikich.

Muzyka w filmie jest nienachalna, a znów, z tym wszystkim, co potrzebne, a więc z pięknem, rozmachem, jest niczym wielki pejzaż, który dokłada kolory emocji do tego, co widz ogląda. Ten film to skarb. Będzie się go oglądać zawsze. Bo opowiada prawdziwie, choć jak to w filmie w pewnej konwencji, o sprawach najważniejszych. O tym, że być człowiekiem nie jest łatwo. Że w nas ludziach są niesamowite pokłady dobra. Że życie to walka i nie ze wszystkim zawsze da się wygrać.

Na koniec pada śnieg. Wysłany by schwytać i zabić oddział żołnierzy zastaje puste miejsce po obozie Indian. Zdążyli je opuścić. Jeszcze tym razem, jest dobre zakończenie. Co chcielibyśmy ocalić, gdy przyjdzie tsunami zmiatające sposób życia, smak życia, jakim je poznaliśmy, doświadczyliśmy, przeżyliśmy? Jak to ocalić? Przed tymi pytaniami staje być może każdy człowiek. Każdy człowiek, który myśli, który naprawdę kocha, który jest naprawdę człowiekiem. Reszta, jak żołnierz degenerat z filmu, podciera sobie dupę, tym co najcenniejsze, bo to dla nich normalne.

Na koniec jeszcze jeden obrazek z tej historii. W panoramie indiańskiego życia, co tu dużo gadać, pokazanego jako jakiś idealny plan, wzorzec, odniesienie, wszyscy ciężko pracują. Pracują kobiety, pracują mężczyźni. Życie to ciągły wysiłek, a nie doświadczanie kolejnych przyjemności i wzruszeń. Szczęście w takim życiu, rodzi się właśnie z wysiłku, z tego, że to życie ma sens. Ten sens jest w innych ludziach, z którymi tworzy się całość, jest w naturze, która jest dla człowieka domem do zagospodarowania, jest w celowym, stałym trudzie, po którym można czasem odpocząć.

Panorama życia takim, jakie mogłoby być. Fantastyczne krajobrazy. Genialne ujęcia. Prawdziwe, a nie tworzone komputerowo sceny. Ludzki film dla ludzi. Warty obejrzenia, warty przypomnienia, warty doświadczenia.

image

“Tańczący z wilkami” – film na zawsze

————————————-
Recenzje innych filmów {TUTAJ}

Nie bądź obojętny, udostępnij dalej...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *