Nasze małe zmartwychwstanie

Czy zdarzyło ci się znaleźć w sytuacji bez wyjścia? Czy zdarzyło ci się znaleźć w sytuacji, gdy ostatnia nadzieja umiera, gdy już nic nie możesz, gdy duchowo, psychicznie, ale najzupełniej realnie poddajesz się, bo naprawdę już nic nie możesz zrobić. Gdy wyrzekasz się jakiejkolwiek akcji, gdy przegrywasz, nie tylko to co masz, ale to czym byłeś, i to czym będziesz? Gdy umierasz za życia i padasz. Tak ostatecznie. Bez nadziei. Bez oczekiwań. Bez marzeń.

Nasze życie to zmaganie. Zmaganie toczone w celu osiągnięcia upragnionych celów. Zmaganie toczone w celu utrzymania się na niezbyt szerokiej krawędzi życia. Zmaganie toczone za wszelką cenę, w którym nadzieja nie umiera nigdy. I tego właśnie jesteśmy uczeni. Dzień za dniem, w każdej sytuacji, za pomocą mądrości bliskich, za pomocą mądrości religii, za pomocą mądrości nauczycieli duchowych, książek, przekazów stajemy do walki, którą toczymy zwykle zwycięsko. Zwycięsko tak długo, jak długo się nie poddamy. Tak ostatecznie.

Ale czasem przychodzi noc. I przegrywamy rzeczywiście. Fizycznie, psychicznie, mentalnie, duchowo. Wszystko ustaje. Następuje noc. Całkowita. I wtedy, ze zdumieniem, następnego dnia, odkrywamy – że żyjemy. Żyjemy! Naprawdę! Wcale nie chcąc. Wcale nie walcząc. Wcale się nie starając. Widzimy, że nawet jeśli samych siebie porzucimy w śmierci – tu duchowej, ale kto wie czy nie, mimo to,  realnej – to nie umieramy. Jest coś, co nas niesie. Jest coś, co nas podnosi. Jest coś, czego nie obchodzi nasze załamanie i poddanie się. Jest coś, co się nigdy nie załamuje i nie poddaje. Co staje po stronie naszego życia, z siłą przerastającą nawet nasze poddanie się.

Więc widzimy na powrót siebie. Choć przecież istnienie nasze wcale nie jest efektem naszego wysiłku. Ani naszych starań. Widzimy, że to, że istniejemy, nie bierze się z naszej woli ani naszych zmagań. Że mylnie uzurpowaliśmy sobie autorstwo naszego życia, które możemy jedynie do pewnego stopnia kształtować. Możemy, bo coś tego chce. Bo coś sprawia, że istniejemy, czy tego chcemy, czy nie. Ono chce. Ono nas tworzy. Pielęgnuje i podtrzymuje nasze istnienie, nawet jeślibyśmy się, tego istnienia, zaparli.

Tak właśnie dokonuje się nasze małe zmartwychwstanie. Doświadczenie całkowitej niemocy i całkowitej rezygnacji, doświadczenie „śmierci za życia” prowadzi do doświadczenia istnienia czegoś, co prowadzi do naszego istnienia. Prowadzi do doświadczenia, iż nie jesteśmy sami. Nie jesteśmy podmiotem ani obiektem unoszącym się w oceanie wszechświata, podmiotem, który musi dbać w tej sytuacji o siebie i o wszystkie swoje potrzeby, i o swoje przetrwanie. Podmiotem, którego zadaniem jest wieczne staranie o podtrzymanie istnienia w otaczającej go rzeczywistości.

Nasze małe zmartwychwstanie prowadzi do doświadczenia, że jesteśmy dzieckiem. Dzieckiem, o które troszczy się siła przerastająca naszą wyobraźnię. Nie jesteśmy czymś, co się przypadkiem zdarzyło w kosmosie wskutek przypadkowych procesów biologicznych. Jesteśmy owocem zamiaru i przedmiotem niewyobrażalnej troski, którą opatrujemy jedynym znanym nam, i jakoś tu właściwym, określeniem – Miłość.

Noc utraty siebie, prowadzi do dnia zobaczenia Boga. Do zobaczenia i doświadczenia relacji, jaka istnieje między człowiekiem a Bogiem. Do zobaczenia, że jest to, w swych podstawach, relacja jednostronna. To Bóg za nami szaleje. To Miłość kołysze nanosekundy naszego życia, drgnienia naszych emocji, stopnie naszych wyborów i decyzji. To Ona nas ostatecznie uwalnia, nawet od samej Siebie, tylko po to, byśmy ją mogli zobaczyć, byśmy jej mogli doświadczyć, byśmy mogli być jej Stroną. Uwalnia nas, ale nas nie odstępuje. Wysyła nas na bezmiar wolnej woli i świata, ale nie przestaje, ani przez błysk świadomości, troszczyć się o nas.

Nasze małe zmartwychwstanie ma dla nas jedną informację. Jesteśmy całkowicie bezpieczni. Nic nam się nie może stać. Może jeszcze jedną. W życiu istnieją tylko szanse i tylko możliwości. Cała reszta jest wynikiem naszego błędnego patrzenia, naszego postrzegania siebie, jako obiektu unoszącego się na wzburzonych, grożących mu, falach oceanu życia.

Nie bądź obojętny, udostępnij dalej...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *