Ładna pogoda to postanowiłem pójść do marketu na piechotę, przez park. Świeżo stworzony. Świeżo w wypadku drzew to nie jest wczoraj, ani przed paroma miesiącami, jednak drzewka wciąż młode, skromnie tulą do siebie pierwsze rodzące się gałęzie, zwłaszcza, że jakby zima jeszcze, bo to dopiero pierwsze dni wiosny.
Generalnie w parku pustki, to taki teren do spaceru i sportów, nawet jakieś urządzenia są do ćwiczeń. Kilkadziesiąt metrów na prawo, na wyłożonej kostką alejce leży mężczyzna z rękami pod głową, wykonuje jakieś ruchy. Mija go kobieta z wózkiem, potem następna. Idę szybkim krokiem, słońce, środek dnia. Raz jeszcze zerkam w bok, teraz jestem bliżej. Pewnie ćwiczy, chociaż… nigdy nie wiadomo. A może mu coś jest? Może chory? Podejdę i wyjdę na głupka, który czepia się sportowca.
Skręcam jednak i przez trawnik idę w kierunku tej ruszającej się na słonecznym bruku sylwetki. 10 metrów, 5 – widzę. No tak… Zapyziała twarz, zaślinione usta, oczy wykonują dziwne, niezbyt skoordynowane ruchy. Pochylam się.
– Co się z panem dzieje? – pytam.
– Poo, pomóż mie. – Wali wódą tak, że aż odrzuca. Cały gościu brudny, miejscami widzę zakrwawiony. Ale nic poważnego, tyle, że poździerał naskórek. – Pooomóź mie – bełkoce ponownie.
– Jak mam ci pomóc?
– Dooo łaawki – odpowiada, machając nieprecyzyjnie ręką w kierunku niedalekiej ławki.
Oceniam odległość: 8 – 10 metrów. Gościu brudny tak, że strach się dotknąć, a co dopiero coś więcej. Pochylam się i łapię go za przedramię oraz powyżej łokcia w drugiej ręce.
– Dobra pomogę ci. Jedziemy w górę. Raz, dwa – ciągnę go z całej siły do góry.
– Aaa – charkocze, ale czuję, że mi pomaga, bo nogi zaczynają mu pracować i obaj w tym uścisku wędrujemy do pozycji pionowej.
Niestety po pół sekundzie od momentu wyprostowania, dzieją się z nim dziwne rzeczy.
– Trzymaj się – krzyczę do niego, ale oczy mu odjeżdżają, głowa się odchyla, kolana puszczają, a całe ciało spiralnym ruchem, tak jakby ziemia nagle zakręciła się pod nim, wędruje ku ładnej betonowej kostce. Nie potrafię go utrzymać, tyle, że amortyzuję upadek i w zasadzie kładę go na bruku.
– Pomóz mie! – bełkoce. Ponoszę się.
– Nie mogę ci pomóc. – Patrzę w stronę ławki. To naprawdę blisko.
– Pomóz mie! – dobiega mnie ponownie pomieszanie bezradności z żądaniem.
– Przewracaj się na brzuch. Zasuwasz na czworaka. Na czworaka – powtarzam – dasz radę. To blisko. Zobacz. – Gościu ani myśli patrzeć, ale wie gdzie ta ławka, przynajmniej mniej więcej. – No już bierz się w garść – przerywam kolejne jego polecenia w zakresie pomocy. – Nie mogę ci pomóc, bo się na nogach nie utrzymasz – tłumaczę lekko podniesionym tonem. Dawaj. Dasz radę. – staram się odwrócić jego uwagę od ponawiania postulatu, a skierować na coś, co może mu przynieść jakiś efekt. Wydając, wbrew następnym „Pomóz mie”, kolejne zachęty oraz wyrazy przekonania, że go stać, tylko niech się weźmie, oddalam się w kierunku marketu.
– Mooogeś mi pomóc… – woła za mną co jakiś czas z wyrzutem. Już go nie słyszę. Idę przed siebie.
Właściwie to mogłem wracać inną drogą, ale bo ja wiem. A może on tam dalej tkwi? Niby czternasta, słońce, ale jednak. Ostatnio miałem kontakt ze stażystą na oddziale dla alkoholików. Wyraził pogląd, że nie spodziewał się, a to wcale nie są tacy źli ludzie. Ja odpowiedziałem, że wg. mojego doświadczenia, pijacy dzielą się na dwie grupy. Ci, co to robią dla przyjemności, a potem nałóg ich opanowuje i niszczy oraz ci, co sięgają po alkohol, bo nie są w stanie znieść – łagodnie mówiąc – dyskomfortu życia, to znaczy bólu i cierpienia, jaki odczuwają wskutek naszych działań, sytuacji, kolei losu. Czasem łagodzą ten ból, a czasem idą w autodestrukcję, chcą sobie zaszkodzić. Skutek jest podobny, nałóg i spirala w dół.
Pijaka nie ma. Stoję w miejscu naszego rozstania. Ławka jest pusta, wszystkie okoliczne również. Na alejce, trochę śladów jego bytności, ale jak okiem sięgnąć nikogo. Idą dwie młode dziewczyny, ale właśnie weszły, to i tak nic nie wiedzą. Ruszam. Czy go zawiodłem? Czy my sprawiamy naszymi zachowaniami, że ludziom przybywa powodów do sięgania po alkohol? No i gdzie się podział?
W sumie w takich sytuacjach można zadzwonić na policję i może ktoś właśnie zadzwonił. Przyjadą, zabiorą do izby wytrzeźwień. Jakby było zimno i mróz, to by trzeba było zadzwonić. Dziś, nie przyszło mi to do głowy. Więc co, zebrał się w sobie? Koledzy? Rodzina czy panowie w mundurach? Czy i my czasem się nie upijamy? Może nie alkoholem, tylko innymi używkami, przyjemnościami albo polityką, chamstwem, agresją, żądzą dominacji? Jak wytrwać w trzeźwości, gdy dyskomfort życia zbliża się do trudnych do zniesienia obszarów?
Nie zadawałem tych pytań, bo jak te pytania jak wszystkie inne, są niepotrzebne. Słońce było niemożliwe, ptaki jak zawsze zajęte, drzewa ciągle czekające, na czas gdy liście, miłość, uśmiech i życie w pełnym rozkwicie. Ot… natura. A człowiek? Człowiek wychodzi ponad naturę. Czasem w zgubnym kierunku.