
Szaro i mokro. Szedłem po zakupy. Dwójka przede mną. Starzy. Trochę obdarci. Twarze koloru jakby ziemi. Zniszczeni „życiem”, osiedlowe, alkoholowe dziadki. Nachyleni ku sobie. Jeden trzyma smycz, za nim, z tyłu drepcze kudłaty zaniedbany piesek.
– Ja to nie chcę – macha ręką ten drugi, bez psa. – Chorowała – dodaje po chwili i milknie.
Nogi niosą mnie obok nich. Witryna sklepu już widoczna.
– Musiałem uśpić – dodaje wypowiadający się. – Popłakałem się, ku*wa.