Miły, dobrze zrobiony film. W nawiązaniu do książki. Zresztą bardzo wybitnej. Latają po ekranie, żołnierze z karabinami. Generalnie mówią po niemiecku, bo to niemiecki film, to chyba oglądać nie wypada, bo Polacy, ci prawdziwi Polacy, co różnią się od nieprawdziwych wyssaniem lęku i agresji wobec Niemców, tacy filmu oglądać nie powinni. Nie powinni w ogóle. Bo teraz jesteśmy na wojnie. Walczymy o lepszą Polskę, o wstanie z kolan, walczymy z wirusem i srandemią, walczymy z koalicją i opozycją, walczymy. Taka nasza rola. Jesteśmy żołnierzami na wojnie i karnie niszczymy przeciwnika. Wbijamy mu bagnet słów, takie ujowe mamy bagnety, w klatkę piersiową. Mierzymy w serce. Zaciskamy palce, na zdobycznym i szykujemy innych do tej wojny na ostro, która jak to oznajmiają nam k***y prorocy, wymuskani i uśmiechnięci, lub znowu inne k***y i prorocy tak poważni i honorowi, więc wojna – jak to słowo k***a łatwo błotu w ludzkie skóry ubranemu przechodzi przez usta, w której Polska weźmie udział jest już – niedługo. To szykują nas. Podniecają. Podnoszą. “Wygenerujemy taki stan emocjonalny…” – pierdolił niedawny minister. Boszeee jak pan może!
Nie… on po prostu mówił prawdę. Te k***y systemu uprawiają ludzi. Po prostu. Jak zboże. Podlewają to mediami, nawożą strachem, smagają ogłupieniem, potem jedzie kombajn, z napisem plandemia albo wojna. A chłopaki już gotowe, już się ślinią i prześcigają.
Właściwie nie wiadomo o co chodzi z tym lisem. Na początku filmu małe z matką. Jakieś drzewa. Co przyroda ma do nas? Był las nie było nas. Będzie las, nie będzie nas. Ale ci, co zwariowali od chciwości, zagony psychopatów-plutokratów myślą, że będą. A zresztą, będą czy nie będą, chcą więcej. Jak zawsze. Dlatego trzeba ogłupiać, uprawiać, żeby zwarte szeregi, wrzucać w maszynkę do mielenia mięsa.
Muzyka w filmie jest przesadzona. Taka trochę niemiecka. Oni po prostu nie mają do tego daru. Co zaczną tam muzykować, to wychodzi czołg albo dywizja. Do muzyki powinni zatrudniać Francuzów albo Słowian. Choć nasze ludowe klimaty, to mi się podobają głównie w wydaniu Fryderyka Chopina, co znów wnosi element francuski, choć przecież sama muzyka, do bólu polska jest.
Więc mamy taki czas. Że w prasie, tej internetowej, ale teraz taka właśnie prasa, zagrzewają nas i przygotowują. I relacjonują. Już 10 miesięcy ludzie giną na wschodzie. Ważne jest kto zaczął. Kto nie dotrzymał. Ważne, żeby morale mieć wysokie, bo ludobójcy. A jak tak, to specjalnie dla ludobójców, usługi transportowe świadczą mordowani, żeby ci pierwsi mieli na broń. Taka rzeczywistość, że ludzie giną głównie od pocisków armatnich, odłamków, granatów, min i bomb.
Człowiek na wojnie jest tylko mięsem, które się rusza. To bardzo miłe, że gładcy politykowie w wygalantowanych garniturach widzą potrzebę. W “Na zachodzie bez zmian” też tacy są. Szczególnie dowódcy. “A najdzielniej biją króle. A najgęściej giną chłopy” – pisała Maria Konopnicka.
Wojna ładnie wygląda w świetle kamer propagandowych i artykułów medialnych.
Śmiesz wątpić? To zdrada! Tymczasem niezłomni, dla których nie było wyższych wartości niż honor, przez Kuty, spitalali z kraju. A żołnierze polscy na koniec, bez rozkazu udali się do domów. Oczywiście nie wolno tego nazywać dezercją.
Nic nie możemy zrobić. Plandemiczne ***** wciąż kąsają, tym razem dr. Martykę, któremu odebrały – szczęściem jeszcze nieprawomocnie – prawo do wykonywania zawodu, za to, że coś niezgodnie z propagandą. Każdy, cwany, co już pokapował, że życie polega na spuszczaniu w kanał populacji, w zamian za odsyp od systemu, wie, że z propagandą trzeba współdziałać, współgrać, współistnieć. Tu… nie ma zmiłuj. Albo bezpieczny wyjazd, albo wspólnota z tymi, co w katastrofie. Więc śpiewajmy razem, jak w 1939 – “Nikt nam nie zrobi nic, bo z nami Śmigły Rydz!”
Właściwie jedyną zaletą wojny jest to, że czyści ona rzeczywistość. Czyści z ludzi. Ze szlachetnych idei i wzorców cywilizacyjnych. Zostajemy, jak bohater “Na zachodzie bez zmian” z prostym problemem: Kto, kogo zabije? To znaczy ci, na dole. Bo ci na górze liczą zyski i majątek. Tereny Niemiec i Francji usłane są grobami i pomnikami tych, co zginęli w pierwszej, ale bywa i w drugiej, wojnie światowej. Nazwiska są zapisane złotymi literami. Granice, w zasadzie od wielu wieków – bez zmian.
Wojna w filmie pokazana jest realistycznie. Inaczej niż w psychodelicznym g*wnie dla proli, jakim stały się rządowe i niezależne media. Błoto się miesza z krwią. Śmierć jest i brutalna, i przypadkowa. Życie? No cóż, generałom coś się nie udało. Role są grane dobrze. Widzi się ludzi w tych postaciach. Bardzo dobre są zdjęcia. Całość w miarę płynna, dobrze się ogląda.
Książka jest lepsza niż film zrobiony na jej podstawie. No ale to dwie różne sfery sztuki. Powieść Remarque ma w sobie więcej metafizyki, film jest bardziej dosłowny i namacalny. Erich Maria Remarque walczył w tej wojnie. Była ona jego udziałem. Jego wydana w 1928 roku książka o takim samym tytule jak film, została uznana za ówczesne “patriotyczne” rządy Niemiec, za dzieło antypatriotyczne. Ot taka gra słów, w zależności od momentu czasu i przyszłego biegu zdarzeń. Bo jakże hitleryzm i patriotyzm. No to właśnie zależy od czasu i biegu zdarzeń.
Film i książka niosą to samo przesłanie. Nie dajmy się nabrać. My. Mali. Nisko. Owszem. Może nie zasługujemy. Możeśmy niemądrzy i na niskim poziomie. Ale nie dajmy się nabrać. Nie popychajmy innych ku tej przepaści. Wojna to brud, kalectwo, zniszczenie i śmierć. Nie kupujmy reklam tego towaru. Obejrzyjmy ten film. Wiedzmy, co myśleć o tych, co nas krok za krokiem oswajają z możliwością wojny, oskarżając jak zwykle o brak patriotyzmu, tchórzostwo i głupotę. Oni tak od zawsze. Te psy tak muszą. Gdy pan, zniecierpliwiony w oczekiwaniu na zyski szarpnie – szczekają. A potem śmierć. Jako jedyna rzeczywistość.
I na koniec Julian Tuwim:
Gdy znów do murów klajstrem świeżym
Przylepiać zaczną obwieszczenia,
Gdy “do ludności”, “do żołnierzy”
Na alarm czarny druk uderzy
I byle drab, i byle szczeniak
W odwieczne kłamstwo ich uwierzy,
Że trzeba iść i z armat walić,
Mordować, grabić, truć i palić;
Gdy zaczną na tysięczną modłę
Ojczyznę szarpać deklinacją
I łudzić kolorowym godłem,
I judzić “historyczną racją”,
O piędzi, chwale i rubieży,
O ojcach, dziadach i sztandarach,
O bohaterach i ofiarach;
Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin
Pobłogosławić twój karabin,
Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba,
Że za ojczyznę – bić się trzeba;
Kiedy rozścierwi się, rozchami
Wrzask liter pierwszych stron dzienników,
A stado dzikich bab – kwiatami
Obrzucać zacznie “żołnierzyków”. –
– O, przyjacielu nieuczony,
Mój bliźni z tej czy innej ziemi!
Wiedz, że na trwogę biją w dzwony
Króle z panami brzuchatemi;
Wiedz, że to bujda, granda zwykła,
Gdy ci wołają: “Broń na ramię!”,
Że im gdzieś nafta z ziemi sikła
I obrodziła dolarami;
Że coś im w bankach nie sztymuje,
Że gdzieś zwęszyli kasy pełne
Lub upatrzyły tłuste szuje
Cło jakieś grubsze na bawełnę.
Rżnij karabinem w bruk ulicy!
Twoja jest krew, a ich jest nafta!
I od stolicy do stolicy
Zawołaj broniąc swej krwawicy:
“Bujać – to my, panowie szlachta!”
A na Zachodzie czy Wschodzie bez zmian.