Niebezpieczeństwo bańki informacyjnej
—> potrzeba otwartości
To co najgorsze, co może nas upośledzić, to zamknięcie w bańce informacyjnej. Ludzie słuchają, czytają, oglądają tylko to, czego chcą. W ten sposób odcinają się od świata. Zamykają w informacyjnym więzieniu, w którym rodzić się mogą dowolne brednie, bzdury, dewiacje i odchylenia. Dlatego potrzebna nam jest otwartość, na ludzi, na poglądy, na prądy, na świat, byśmy mogli się z nim zapoznawać i dopiero wtedy, zajmować stanowisko.
To wołanie o unikanie bańki informacyjnej ma sens, bo faktycznie może to prowadzić po pierwsze do aberracji, których nie ma jak sprostować, a po drugie do dezintegracji społeczeństwa, które podzieli się na oddzielone od siebie grupy, grupki, podgrupki, które nie znajdą wspólnego języka pojęć, a co za tym idzie – współdziałania.
Tak z grubsza wygląda wielkie przesłanie świata do nas. Człowiek czuje się w porządku tylko wtedy, gdy jest otwarty, gdy zapoznaje wiarygodne media, gdy unika tych, dla których Ziemia jest płaska i którzy tworzą grupy wariatów. Wszyscy obecnie musimy być otwarci, zwłaszcza wobec istotnych zagrożeń dla całej ludzkości.
***
… – Nie. To wszystko powyżej to bzdury. Zręcznie skonstruowane. Posiadające pozór wiarygodności i w określonych przypadkach mające sens. Za to, jak to zwykle ze złem bywa, nie mające sensu w ogóle, to znaczy generalnie, to znaczy na co dzień. Dlaczego? Dlaczego otwartość dzisiaj nie ma sensu, a potrzebna nam, każdemu z nas jest bańka informacyjna?
Otóż, z kilku powodów.
4 przeciążenia:
—> informacją, stresem, niską jakością i negatywizmem
Po pierwsze jesteśmy przeciążeni informacją i przekazami. Tego jest po prostu za dużo, za wiele. Człowiek nie jest w stanie przetrawić i zrozumieć czegokolwiek bardziej złożonego. Nie jest w stanie, bo nie ma na to czasu. Bo w kółko są następne pilne, palące, niezwykłe – jak te s****syny potrafią wszystko tak farbować – przekazy. Więc ekrany, obrazy, dźwięki przybijają dosłownie naszą uwagę, rozbijają w tysiące kawałków naszą zdolność skupienia i karmią nas niekończącym się strumieniem podrażnień układu nerwowego. Za dużo. Za dużo. Za dużo.
Po drugie jesteśmy przeciążeni stresem. Właściwie cały strumień komunikacji kierowany do człowieka składa się z tych dwóch elementów. Pierwszy i główny to generowanie stresu. Nieustanne, codzienne, nieuniknione. Zagrożenie, niebezpieczeństwo, niepewność, nie wiadomo, kryzys, wojna, katastrofa, śmierć, masowa, strzykawka, strach, lęk, ciemność. W charakterze redukcji nadmiaru stresu występuje lżej stresująca, lecz silnie debilizująca sfera tzw. szołbizensu. A to filmy na podstawie komiksów sprzed 40 lat, a to powódź stękających swoje deklamacje, pozujących na mężczyzn osobników, których biznes plasuje w roli piosenkarzy.
Po trzecie większość przekazu, trafiającego do otwartych jest jakości gówna. To naprawdę tak jest. Zamiast mieć głowę w bańce informacyjnej, człowiek ma głowę w szambie, do którego nieustannie załatwiają się profesjonalni producenci komunikacyjnego stolca. Jakość materiałów kierowanych do ludzi jest ujemna, zarówno wg kryterium prawdy, jak i wg. kryteriów uczciwości, rzetelności, poprawności intelektualnej, formy. Kontakt z tym „wsadem” degeneruje mentalność i psychikę człowieka.
Po czwarte, bo jesteśmy przeciążeni negatywizmem. Cała wymowa współczesnego medialnego molocha jest negatywna. To już nie tylko owo przeciążenie stresem, a więc ciągłe odczuwanie napięcia. To jest przeżywanie generalnie emocji negatywnych, a więc także poczucia skrzywdzenia, bezradności, chęci rozładowania przez tępą, nie hamowaną agresję. Tego, że cholera, nic się tak naprawdę nie da zmienić. Że wszystko jest do ***y. Że świat szczezł w rytm śpiewu prostytutów i kastratów, do spółki z feministkami i już ****ra wie czym. Nie ma pozytywnych wzorców. Trudno o jasne i budujące recepty i koncepcje. W tym trudno o piękno, nawet o humor. Wszystko czernieje, negatywizm się rozlewa, po psychice, po postrzeganej rzeczywistości.
Przeciążeni, nie jesteśmy już w stanie, w pełni. Odbierać, czytać, słuchać, rozumieć. Literalnie stajemy się głupi. Funkcjonalnie stajemy się odbiorcami tytułów, nagłówków, niezdolnymi do refleksji, reagującymi bezmyślnie i negatywnie na bodźce i szturchnięcia. Nie jesteśmy też w stanie niczego głębszego zrobić, stworzyć. Nawet relacje, przez nas tworzone, stają się powierzchowne, konfliktowe, a „solidarność” występuje na zasadzie wspólnego negatywizmu.
Albo stworzymy „nasz świat” albo ktoś nam go stworzy
—> stworzyć i żyć w bańce informacyjnej
Roszczenie o otwartość jest manipulacją. Bo owa otwartość jawi się jako propozycja pochłaniania CODZIENNEGO, tych wszystkich „ważnych treści”. A przecież, dla zapoznania się ze spektrum tego tsunami gówna produkowanego przez „profesjonalne media”, wystarczy godzina na tydzień, może pół godziny. Bo rzeczywiście, może się tam zaplątać treść lub podmiot, majacy coś do powiedzenia. Ale różnica miedzy codziennie a pół godziny na tydzień jest tektonicznej natury. Zmienia wszystko. Zmienia tematy, jakie są w nas, „wibracje” jakie są w nas. Zmienia nasze życie.
Dlatego potrzebna nam jest „bańka informacyjna”. Trzeba sobie jakoś stworzyć, przestrzeń, środowisko izolujące nas właśnie do maestrów pociągających za sznurki przyczepione do kukiełek odgrywających polityczne, medialne czy społeczne – przypisane im role. Potrzebujemy takiej bańki, w której kolorem dominującym będzie błękit nieba. W której podstawowym odczuciem będzie doświadczenie potu, po ciężkiej pracy. W której przyszłość, będzie zachęcająca. W której ludzie, będą tymi, którym warto, należy i dobrze jest podać rękę.
„Wszystko to, co prawdziwe, godne, sprawiedliwe, miłe i chwalebne, to bracia miejcie na myśli” – pisał Apostoł. I wiedział, co pisał. Bo przecież ta wtłaczana nam otwartość na świat jest w końcu jawnym fałszem. Bo nie chodzi o otwarcie na świat w ogólności, nie na poglądy w ogólności, nie na ten świat wiesz no… co jest zakazany bieżącą polityką platformy medialnej, blogerskiej, filmowej, państwowej i jak coś powiesz, napiszesz, to albo policja albo skasują twój dorobek twórczy, albo, tylko kuksaniec i więc sam materiał ktoś ci wyrzuci. Bo współczesna otwartość jest oczywiście jedną wielką banią informacyjną, ze ściśle zdefiniowanymi granicami, ramami, nie pozwalającymi ci na kontakt z nieprawomyślnością, robiącą z ciebie durnia, a przynajmniej niewolnika tych, co bańką zarządzają, sprzedając ci kit o otwartości.
Więc nasze, moje, twoje, podejście do kształtowania tego, na co patrzymy, co widzimy, czego słuchamy i z czym reagujemy, jest kwestią naszej odpowiedzialności i naszego „dobrostanu”. Możemy – i na to liczy behemot z Davos – iść na łatwiznę, dać się lenistwu. Rozluźnić się. Łykać dalej zaprojektowany strumień degradującego nas przekazu. Albo możemy wybierać „wąską drogę”. Albo, albo.
Ograniczmy to, co robimy najczęściej. Spontaniczne, bezwiedne przeglądanie internetu. Czytanie tego, co nam podsuwają, impulsy oraz admini na pierwszych miejscach swych serwisów. Z wysiłkiem przenieśmy naszą uwagę na to, co będzie nas jakość karmić, budować, wzmacniać, rozwijać. Omijajmy upodlonych troli, których masy, za pieniądze usiłują – tak, czasem s polecenia polityków – nas kształtować.
Może coś twórzmy, budujmy naszą własną przestrzeń. Nasze własne zainteresowania. Nasze własne wartości. To będzie trudne. Ale nie mamy wyjścia, jeśli chcemy zostać ludźmi, w miejsce ponurych mas zombie, sterowanych przez tych od: „Wygenerujemy taki stan emocji, że ludzie powiedzą – chcemy to mieć”. Sprawa jest prosta i trudna zarazem. Wyboru nie mamy. Albo my, albo – nie my. Albo zwyciężą poprzez nasze lenistwo, tumiwisizm i zadufanie, albo coś zmienimy, poprzez nasz wysiłek.
A kto wie, może te bańki da się jakoś łączyć i wtedy błękitu będzie więcej, i więcej…