Mirabelka po drugiej stronie drogi…

Mirabelka po drugiej stronie drogi…

 

Właściwie to wcale nie rozmawiamy ze sobą. Albo zupełnie przeciwnie, z obu stron wylewa się fala komunikatów, tyle, że nie do końca słownych, lingwistycznych, językowych. Bo czym w istocie, w przedmiocie, strukturze jest rozmowa? Ty mówisz, ja mówię – rozmawiamy. Proste.

Macham ręką na takie wyjaśnienia. Gówno prawda – chciałbym powiedzieć, napisać, wygłosić, ale tego nie robię, bo to nieprzyzwoite i mogłoby kogoś urazić. Więc milczę. Rozmawiając.

W ogóle świat wypełnił się słowami. Pisanymi, śpiewanymi, gadanymi. Rozmowy w tym za grosz. Bo do rozmowy trzeba człowieka. Gdyby Diogenes żył dzisiaj, to pewnie by milczał. Nie wychodziłby z mieszkania, bo w beczce też byłoby nieprzyzwoicie.

Tak dziwnie się teraz zrobiło. Nerwowo mocno. Trzeba bardzo uważać, żeby kogoś nie urazić. Niewłaściwym słowem. Niewłaściwym określeniem. Krzywdzącym kogoś poglądem, czy nieprzemyślaną myślą. Zaraz nam powiedzą, o swoim traumatycznym przeżyciu, z sugestią – w kółko to powtarzają – żebyśmy się zamknęli. Przykład idzie z góry, ryba psuje się od głowy, wiec ta dziwaczna opresja urażeń odbywa się pod przewodnictwem najwyższych, najsilniejszych, tych dostojnych. Uważaj! Nie nawal! – mówił nauczyciel, ucząc podopiecznych odrobiny twardości. Teraz to by mu dali.

Z drugiej strony skala zajadłości, z trzeciej słowa bez treści, mowa jako źródło i narzędzie zabezpieczania sobie zysków i korzyści, bo jak inaczej je zabezpieczyć? Reklamiarze kłamstwa nie mogą się zatrzymać. Śnią swoje lęki przed wykryciem, rozsnuwają kotary, przesłaniając świat absurdem. Za nim, są bezpieczni. Tak myślą.

Więc właściwie to nie rozmawiamy ze sobą. Bo po prosu się zatrzymuję. Zanurzam twarz w bieli. W budzącym się życiu, we wszystkich kolorach już opowiedzianych i tych, co są i będą. Zapach. Nigdy nie zostanie opisany. No bo jak… opisać zapach? Można go tylko czuć. Pozwolić mu się objąć, przeniknąć choć na chwilę, napełnić.

Więc ten dotyk i zapach, i kolor i kształt, to może więcej niż słowa. Przynajmniej w takiego rodzaju milczeniu, jakie zapada między nami. Tak sobie wyrzucam. Niepotrzebnie jak zwykle, że nie dostrzegałem. A to taki cudowny czas, gdy niepozorne drzewa, w tym przed wiosennym jeszcze czasie, ni stąd ni zowąd. Cud. Był las, nie było nas. Nie będzie nas, będzie las…

Jakaś część mnie zostanie w tych kwiatach, cudne są, naprawdę. Mógłbym zdjęcie, ale to nie to. Istniejemy jak te kwiaty. Tylko przez chwilę. Rozbłyskamy naszym życiem w historii płyt tektonicznych, planet, w potoku życia. Nigdy nikogo takiego nie było, nigdy ktoś taki sam się nie pojawi. A przecież za 100 lat, nas nie ma…

Zza pleców dolatuje mnie medialny charkot. Ważnych spraw. Spod stóp wydobywa się ospały dym przyginajacej do ziemi codzienności. A ja idę kilka kroków w poprzek drogi, bo tam drzewo. Nieśmiałe trochę, bo część, to dopiero pąki. Biel płatków nie jest śnieżna. Raczej taka trochę écru, może uweselona żółtymi pręcikami. Jest jakaś miękkość w istocie życia. Skąd się ona bierze? Nie pytam. Właściwie to ja i te kwiaty jednak rozmawiamy. Nie znam narzecza. Sam nim jestem, tak jak i one. Natura, Bóg, różnie nazywają, mówi przez nas. Dziwi się, zachwyca, wyraża. Będzie ciepło. Burza liści. Owoce. Dobrze jest żyć.

 


Moja książka… 

Nie bądź obojętny, udostępnij dalej...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *