Dlaczego tylko Jezus Chrystus?

 

Postawienie takiego pytania, przez osobę świecką w świeckich warunkach jest odbierane bez mała jako coś skrajnie niestosownego, żeby nie powiedzieć gorzej. Odwołanie do Jezusa Chrystusa zostało zastrzeżone dla osób duchownych, w odpowiednich strojach, okolicznościach, celebracjach, nabożeństwach. Wtedy tak. Teraz nie. Ta niestosowność wynika zarówno z postawy księży, jak i świeckich.

Tymczasem wydaje się, że tylko jego Osoba, może być odpowiedzią. Na co? Na wszystko. Jak to? Tak to.
Przede wszystkim należy pamiętać, że cywilizacja zachodnia z jej prawami człowieka została zbudowana na pewnych założeniach. Prawa i zasady nie wzięły się znikąd. Zostały zapisane i stworzone w oparciu o pewne fundamentalne przekonania, które należą do chrześcijaństwa. Wszyscy ludzie są równi przed Bogiem. Każdy człowiek ma nieśmiertelną w sobie część swojego istnienia, swojej świadomości, którą nazywa się duszą. Każdy odpowiada za innych i choć oczywiście w ramach rozsądku, to ta odpowiedzialność istnieje i w żaden sposób nie znika.

To dlatego Hindusi byli zaszokowani, gdy św. Matka Teresa zbierała umierających z ulic Kalkuty. Ich zdaniem, ci biedacy mieli swój los, swoją karmę, a inni mieli inny los. Nie byli odpowiedzialni za to, co się dzieje z tymi umierającymi. Ale chrześcijaństwo mówi inaczej. Mówi, że nikt nie jest wyłączony z miłości, że takie wyłączenie to droga do piekła, czyli stanu, z którego nie ma wyjścia, który jest wiecznym cierpieniem.

Te przekonania powiązane z pewnością, co do ich prawdziwości, oddziaływały na kulturę i cywilizację zachodu. Ludzie jednak je odrzucili, najpierw oszołomieni sukcesami oświecenia czyli modernizmu, potem władzą i siłą, jaką oferowało anty-oświecenie czyli post-modernizm. I tak zostaliśmy – mówię statystycznie – bez realnej wiary, bez realnej relacji, bez realnego odniesienia do Jezusa Chrystusa, zastępując go ogólnie pojętymi szlachetnymi poglądami, na temat prawdy, dobra i tak dalej.

Jednak te ogólne, szlachetne poglądy, to za mało, żeby ludzie byli zdolni. Do czego? Do czegokolwiek w obliczu nacisku. Zło bowiem stopniując swoje oddziaływanie, w końcu stawia człowieka pod murem i albo zawrze się kompromis i przejdzie na jego stronę albo człowiek zostanie mniej lub bardziej, ale – nie na niby – rozjechany, wykluczony, zniszczony, osamotniony.

Brak fundamentalnych przekonań natury religijnej usunął podstawy wszelkich praw i zasad. Stąd te prawa i zasady straciły moc i stały się świstkami papieru. Przecież nikt ich poważnie nie traktuje, bo nie stoi za aktami prawnymi nic oprócz siły. Wszystko staje się teatrem i pozorem, bo żadne słowa nic nie znaczą, bo ostatecznie liczy się wyłącznie siła i jej bilans między stronami.

Jeśli powyższe usunięcie fundamentów skojarzyć z propagowanym przekształceniem świadomości ludzi, polegającym na usunięciu przekonania o wyjątkowości każdego człowieka, to wszyscy ludzie, dość nagle, stają się bezbronni wobec stosowanej przeciw nim siły. Nie mają się do czego odwołać ani w swoim wnętrzu, bo nie traktują realnie relacji z Bogiem, ani w instytucjach, które uległy korupcji, ani w procesach społecznych sterowanych przez wrogie chrześcijaństwu światowe siły.

Brak realnej relacji – nie chodzi tu o nabożność – z Bogiem podmywa także człowieka. Usuwa z jego życia sens ostateczny, który by owo życie przekraczał i tym samym był poza możliwością unieważnienia lub uczynienia niedostępnym. Usuwa z jego życia, możliwość i potrzebę, postawy “Non possumus”, bez względu na konsekwencje. Wszystko staje się kwestią względną, wszystko staje się przedmiotem rachunku korzyści, wszystko jest “do negocjacji”, bo nie ma niczego, co by owo wszystko – przekraczało.

Wydaje się, że tylko On, druga osoba Boska, Syn Ojca, może ludzi, nas wszystkich, z powrotem postawić na nogi. Zarówno w życiu osobistym, indywidualnym, jak i tym społecznym. Dużym problemem jest tu postawa tych, się mianowali samodzielnie jego jedynymi reprezentantami. Przy całym szacunku dla nich, za poświęcenie i bardzo często dobre życie, to jako instytucja i całość, nie za bardzo zdają egzamin. Nie jest im łatwo, to prawda. Ale pobłądzili i trzeba się zacząć podnosić. Będzie to sprawa ogromnie trudna, ale nie należy stawać ramię w ramię z wrogami kościoła instytucjonalnego. Z “zaorania” tej instytucji nic dobrego nie wyjdzie. Przeciwnie, musi ona, i to jest przymus metafizyczny, wieczny i duchowy, podnieść się z upadku, który nie tylko polegał na odrażających praktykach na słabszych i młodszych, nie tylko polegał na zgubnej klerykalizacji i legalizacji, ale może głównie sprowadzał się do braku dwóch: zdrowego życiowego rozsądku i żarliwej wiary.

Żeby mieć rozsądek to trzeba niestety trochę żyć, życiem ludzi. Wtedy człowiek widzi rzeczy jakimi są. Inaczej, to mu się wydaje, wiele. Żeby mieć żarliwą wiarę, to trzeba czasem sobie samemu zaprzeczyć, a to jest trudne, czasem niemożliwe.

To, co wypada robić, to przywracać ludziom świadomość, że bez wiary w to, co mówił Jezus, nigdzie nie zajedziemy. Że wówczas nie obronimy ani naszego zdrowego rozsądku, ani naszego myślenia. Bo będziemy kłamać, będziemy się mitygować, będziemy wchodzić w kompromisy. Będziemy wreszcie milczeć. Aż zgłupiejemy, a nasi oprawcy i agresorzy pokiwają głowami i przywalą nam następne kontrole, następne dolegliwości, następne wymagania i żądania, następne ograniczenia wolności.

Czy możemy się jakoś uratować? Być może w sensie doczesnym – nie. Ale w sensie wiecznym – zawsze. Każde dobro, każde piękno, każda prawda, ma swoje źródło w rzeczywistości określanej religijnie jako Bóg. Każde zło, każda krzywda, każde kłamstwo, ma swoje źródło w rzeczywistości określanej religijnie jako piekło albo diabeł. Przechodząc na stronę Boga, przegrać życia nie możemy, a to co będziemy czynić, będzie w Nim samym zakotwiczone. Będziemy więc Nim “nasiąkać”, będziemy jego “przyjaciółmi”, a On będzie naszą drogą, panoramą, widnokręgiem, nocą rozgwieżdżoną nad głową i słońcem śmiejącym się w oczy.

O przejściu na drugą stronę, lepiej nie pisać. Bo tam wg słów Pan Jezusa “ogień nieugaszony”, choć na początku jest “kupa bonusów”.

Każdy z nas, myśli – to mnie nie dotyczy. Albo… nie teraz. Guzik prawda. To nas dotyczy właśnie TERAZ w całej możliwej w wszechświecie rozciągłości. I każdy z nas, dokonuje wyboru. Właśnie… teraz.

Wybierajmy.

Wybierajmy rozsądnie.

Nie bądź obojętny, udostępnij dalej...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *