Tydzień bez fejsbuka, salonu24 i pilnych, ważnych wiadomości

 

Wiecie co jest najważniejsze? Polubienia! Reakcje! Komentarze! Znielubienia! To jest clou, to jest to, co najbardziej lubimy, dlaczego wchodzimy, dlaczego czytamy, dlaczego piszemy. Jeszcze ważne są Nowości! Zagrożenia! Potworności! Głupota! Zło! Ale zagrożenia w tym zestawie z nowościami wiodą prym. Człowiek się tym wszystkim pasie, i… chce więcej! Chce bo to… dobre. Inaczej by nie chciał.

Naukowcy, w odróżnieniu od funkcjonariuszy naukowych, zwracają  uwagę, że trochę może nasze zachowanie przypominać, zachowanie ćmy tłuczącej się o latarnię uliczną, do której ją “jakoś ciągnie”, o którą ciągle uderza i ponawia swój lot w jej stronę. Dobrze robi? Ona CZUJE, że dobrze. Ale… no właśnie…

“Tired but wired” – po polsku – “Zmęczony, ale podłączony” to skrótowa charakterystyka współczesnego człowieka. Czy to jest ok? Czy to jest zaplanowane, żeby było ok? Ba…

W każdym razie jestem znowu. Czytam, znaczy jeszcze nie czyta, tylko na razie piszę, ale zaraz poczytam, po tygodniu abstynencji od mediów społecznościowych, kontaktów z nimi związanych i ważnych wiadomości dostarczanych przez niezliczone portale i kanały medialne.

Witajcie! Kocham was! Choć… może z wyłączeniem tej armii kortyzolaczków, których wynajęte i ochotnicze hufce stale przemieszczają się w sferze wirtualnych ludzkich interakcji, w celu generowania odpowiednich hormonów u odbiorców oraz kształtowania “prawdy”, zgodnie z poleceniem albo własnym wyznaniem.

I nie wiem, co dalej napisać, choć mógłbym na temat tego, co było moim doświadczeniem, co się dowiedziałem, przeżyłem, zobaczyłem, pisać pewnie z dziesięć, a może i dwadzieścia pięć stron, gęstym drukiem, szeleszczących stron A4. Tylko po co? Więc w wielkim skrócie:

Organizm, mechanizm, uczucia i system.

Każdy organizm ma trzy ścieżki / rodzaje / motywacji:

  • do ucieczki lub walki z zagrożeniem
  • do przyjemności
  • do oszczędzania własnej energii

Te trzy prądy motywacyjne mają na celu powodowanie u organizmu działań, które będą prowadzić do:

  • przetrwania życia organizmu
  • przetrwania jego “wzorca” w dalszych, następnych organizmach (w jego linii, następcach, dzieciach itd)

To biologia, chemia, fizyka plus prawa zachowania i rozwoju życia. To są MECHANIZMY, wbudowane w każdy organizm, także w ludzki. Jak się te mechanizmy wystarczająco pozna, to można zacząć manipulować nimi dla własnej korzyści.

No tak, ale przecież nikt tego nie robi.

Czyżby?

Jest właśnie dokładnie odwrotnie. Wewnętrzne biologiczno-chemiczno-fizyczne mechanizmy, których działanie postrzegamy jako nasze uczucia, chęci, tendencje, skłonności, jak najbardziej zostały poznane i jak najbardziej są rozmyślnie wykorzystywane przez NICH, aby nas wykorzystywać. W końcu CHĘĆ, skłonność, pragnienie, to przecież związek chemiczny określany jako dopamina. No dlatego na stoisku ze słodyczami są przejściowe “promocje”, żebyś spróbował. Spróbujesz… neurony odpalą takie substancje chemiczne, że zrobi ci się dobrze. Region mózgu o nazwie hipothalamus, czy jakoś tak, serio istnieje taki kawałek mózgu, zapamięta sobie, co wyzwoliło tę falę chemii, odczuwaną przez ciebie jako “przyjemność” i przy następnym dostrzeżeniu przez umysł SZANSY na ponowną przyjemność odpali ci taką ilość dopaminy, że… – przynajmniej biorąc statystycznie – KUPISZ. Nawet już za wyższą cenę. W końcu na tym też polega pierwsza dawka każdego narkotyku. Na tym polega każde działanie uzależniające. Na doznaniu. Na doświadczeniu silnej przyjemności wskutek tego doznania. Na zapamiętaniu skojarzenia. Na przewidującym doświadczaniu pragnienia ponownego doznania, czym na poziomie chemii jest emisja dopaminy przez VTA (znów taki region w organizmie).

Dopamina zawsze jest odczuwana jako coś bardzo przyjemnego i pozytywnego, bo skłania i zachęca nas do zachowań, czasem kosztujących trud i energię, czasem ryzykownych, byle tylko dotrzeć do upragnionego punktu x.

Dopamina jest także ponoć emitowana przy okazji emisji kortyzolu, to jest związku chemicznego sygnalizującego organizmowi sytuację “walcz lub uciekaj”, sytuację zagrożenia. Może to jest związane z tym, że zawsze musimy być gotowi i skłonni do działań obronnych, do walki lub ucieczki, do ocalania naszego życia.

Dość, że ONI o tym wszystkim wiedzą. Wiedzą, że chemia w naszym odbiorze będąca naszymi “uczuciami/wrażeniami” to SYSTEM SYGNAŁÓW STERUJĄCYCH NASZYM POSTĘPOWANIEM. Jeśli więc da się manipulować tym systemem, mamy kontrolę nad postępowaniem ludzi. I to właśnie ma miejsce.

Chcemy… ich. Chcemy kontroli na nimi. Znaczy nie my chcemy, tylko ONI, ale tak sobie napisałem. ONI, niech już będzie oni, chcą kontroli nad tym, co robimy, o czym myślimy i co myślimy. Chcą NAS. Konsumować, dla własnej korzyści. Portal chce posiąść NASZĄ UWAGĘ. Chce ją po prostu mieć. Dlaczego? Bo ONI mu zapłacą za naszą uwagę. Za możliwosć napełniania naszych zmysłów, naszej świadomości, takimi treściami jakie same wybiorą. Jak posiąść uwagę człowieka? Dostarczając mu to, co ja dosłownie przybije i podbije, i umieści w okienku telefonu albo komputera. Co to takiego? SYGNAŁY ZAGROŻENIA! Sygnały stanu konfliktu! Popatrzmy:

Widzicie ten wykrzyknik? Widzicie słowo “napiętnowani“? Widzicie ten igły i strzykawki z czerwoną cieczą? Co czujecie? Kortyzol i adrenalinę!

Idźmy dalej:

Widzicie tę twarz w masce? Słowo “Spięcie“? Słowo “ostro“? Czujecie lekki mini-skurcz w środku? To kortyzol i adrenalina.

 

Co oni robią? Chyba się kłócą! W tle jakby krzyż! To pierwsze wrażenie, zanim zczai człowiek, że to okno. No i to… “ultimatum“. Albo, albo “opuszczamy“. Czy opuszczą? Jaki będzie los ultimatum? Jasne, nie czujesz tego odrobnego (mój wynalazek językowy) spięcia w środku. To… kortyzol.

Takie samo działanie mają komentarze, polubienia i znielubienia. Uruchamiają w nas sygnalne ścieżki chemiczne mające w oryginale służyć naszemu przetrwaniu, tak jak światło w nocy służyć miało ćmie do nawigacji w jej locie. Jednak kąt pomiędzy lotem ćmy, a owym światłem, którym miało być światło księżyca, jest badany przez mózg ćmy i stara się  ona zachować ten kąt jako stały. W ten sposób, potrafi lecieć prosto w ciemności, przez wiele, wiele kilometrów. Jednak gdy w jej otoczeniu, środowisku, pojawia się  nowy element, super oddziaływujący na jej system zmysłowy, sygnalny, chemiczny, to ten system prowadzi ćmę do zachowań autodestrukcyjnych, do śmierci, zamiast do życia. Bo kąt pomiędzy światłem lampy a lotem ćmy się zmienia w trakcie jej lotu, więc ona skręca by utrzymać jego stałą wartość, skręca, i skręca, wchodząc w spiralę i wali głową w tę latarnię w końcu.

To samo dzieje się może i z nami. W naszym środowisku pojawiły się elementy, generujące w nas, silne sygnały, skłaniające nas do konkretnych zachowań. System sygnałów, który w naturalnym otoczeniu gwarantował człowiekowi życie i jego przedłużenie. W środowisku nowym, zmodyfikowanym, jak wyżej wspomniano, gwarantuje człowiekowi szkody, choroby, autodestrukcję.

Kortyzol w silnych, krótkotrwałych dawkach jest korzystny dla człowieka. Nie czas na dywagację. Nie czas na intensyfikację układu odpornościowego chroniącego przed zachorowaniem. Tygrys! Albo… obca grupa wyposażona w maczugi u wejścia do jaskini! Walcz albo uciekaj. Krew pompowana jest do mięśni. Kora mózgowa dostaje wszystkiego mniej, bo czas na gwałtowne decyzje i szybkie działania. Nie ma czasu na spokojne zadowolenie więc żegnaj serotonino i spokoju. Stres – to jest nazwa tego stanu w nas generowanego – pomaga nam przeżyć silne gwałtowne zagrożenia. Ale stres ciągły, stały, instytucjonalny, po prostu nas… zabija. Powoli. Systematycznie. Skutecznie.

No ale… dzięki temu ONI mają naszą uwagę przybitą do klatek telefonów komórkowych. Mają nasze pieniądze, gdy kupujemy narkotyki, słodycze, alkohol i – to mniej ale też trochę – te wspaniałe wypieki. “Zmęczony, ale podłączony”, bo dopamina popycha nas, by jeszcze raz i jeszcze raz.

Szachy

Pozbawiony z jednej strony, zachęcony z drugiej wszedłem na stronę Polskiego Związku Szachowego. Cholera, wsiąkłem. Wsiąkłem, bo okazuje się zdarzenie kompletnie wyjątkowe, absolutnie kosmiczne i historyczne. No przynajmniej szansa na nie. Polak gra w półfinale Pucharu Świata w szachach. Jeszcze nigdy tak daleko nie zaszedł! Czy nie mamy prawa być dumni? Telewizja Polska? Ach… zostawmy ten temat. I to z kim gra?! Z Magnusem Carlsenem! I to kto gra?! Jan Krzysztof Duda!!!

Patrzę, słucham, liczę ruchy. Tam liczę, podążam za analizą na bieżąco przedstawianą przez arcymistrza Zbigniewa Paklezę i mistrza międzynarodowego – tak się to chyba nazywa – Piotra Brodowskiego. Są świetni. Rewelacyjni. Ale tacy muszą być. To jak w życiu. Gdy realne otoczenie weryfikuje, to zostaje to, co najlepsze, bo inne odpada. A oni Zbyszek i Piotr, nie są wybrani przez prezesa, nie dostali się po znajomości, rodzinnej, partyjnej. Oni są, bo ludzie słuchają! To jest ta drobna różnica.

Magnus jest niesamowity. Precyzyjny. Najlepszy. Duda robi miejscami ruchy niezrozumiałe, nawet, a może w szczególności, dla komentujących mistrzów szachowych. I nagle, kompletnie nagle, niby nic się nie dzieje, a cała obliczona na miliony ruchów przez najlepsze ludzkie umysły na świecie, konstrukcja zaczyna się przesuwać, dalekie konsekwencje jednego czy dwóch ruchów wstecz, które wydawały się donikąd nie prowadzić stają się… nieuniknione. I kompletny szok – Carlsen się poddaje! Duda wygrywa i wchodzi do finału Pucharu Świata. Jako pierwszy Polak w historii jest w tym finale. Jako pierwszy Polak kwalifikuje się do następnego Turnieju Pretendentów.

Więc adrenalina i dopamina, i następnego dnia znów mnie przybiło do partii finałowej, tej drugiej, decydującej. Duda – Kariakin. Kariakin, na skutek fenomenalnych zdolności obronnych, dzięki którym wychodził z niemal beznadziejnych sytuacji, nazywany jest “ministrem obrony”. Duda gra po swojemu. To znaczy jednocześnie spokojnie, nieustępliwie, nieprzewidywalnie z bardzo dalekim horyzontem konsekwencji, przerastającym widoczne, liczone na kilka ruchów naprzód, możliwości. Sprawdzam oglądalność. Na stronie Międzynarodowej organizacji szachowej i u nas. U nas większa. Pakleza i Brodowski chcą 10 tysięcy polubień. Oczywiście klikam. Partia przesuwa się do przodu i Duda atakuje. Cholera, pierwszy Polak w finale Pucharu Świata. Ever! I… Kariakin się poddaje. Zbity. Zabity. Zaszachowany. Oczywiście szacha formalnego jeszcze nie było, bo to znów, nagła konstatacja sytuacji, której konsekwencje wcześniej przewidział Jan Krzysztof, a od których, mimo wielu jeszcze ruchów do wykonania – nie ma ucieczki. Więc… Rosjanin wywiesił białą flagę i udał się do domu. Piękne.

– Ale czasu straciłem – powiedziałem z bólem patrząc na zegarek. – Może zyskałeś – zaoponowała rodzina. Kto miał rację? Oto jest pytanie. Piękna sprawa. Wszystkich zachęcam.

Pokonany w finale Rosjanin:

Pokonany w półfinale Carlsen:

No i zwycięzca…

Poza tym…

Wiele różnych spraw poza tym. Chyba za dużo mamy, tych “pobudzeń”, mediów społecznościowych, wirtualnych interakcji. Nie. Nie chodzi o to, że to wszystko zło. Po prostu każdy z nas jest pewnym systemem. Życie jest jak jazda na rowerze. Kołyszemy się nieustannie, w lewo, w prawo, w lewo. System samoregulujący się. Kluczem nie jest sztywna, jedynie-słuszna pozycja, tylko równowaga, które jest pochodną stałych korekt, ciągłych lekkich odchyleń.

Więc to jest po prostu kwestia, że za dużo dobrego jest zbytnim odchyleniem od równowagi. I wtedy szorujemy po żywopłocie, wtedy ktoś “hakuje” nas, robi “włam” do naszego systemu. Wtedy nasze emocje, uczucia i myśli, zamiast służyć naszemu dobru, służą wykorzystywaniu nas, ergo naszym szkodom. Więc… zdecydowanie warto, trochę ograniczyć

  • zapoznawanie się z nowymi ważnymi informacjami
  • interakcje internetowe i korzystanie z tzw. mediów społecznościowych
  • zakupy tego, co sprawia nam przyjemność

Kto wie. Może podniesie nam się poziom dopaminy albo wrażliwości na nią. To bardzo ważne, bo bez dopaminy nie wstalibyśmy z łóżka. Serio. Właściwie to jest prawdopodobne, że popełnilibyśmy samobójstwo w taki czy inny sposób. Ale zalewani jej falami, generowanymi sprytnie przez zmienione nasze otoczenie, stajemy się na nią już niewrażliwi i proste obowiązki domowe czy rzeczy do zrobienia zaczynają nas odstraszać, mniej się nam wszystkiego chce, byle tylko usiąść i…. dać im naszą uwagę.

Zdecydowanie powinienem zacząć pisać wiesze. To akurat nikomu się nie przyda i nie przyniesie aplauzu, jaki mogą przynieść dobre, krwiste wypowiedzi i teksty, ale może przynieść coś innego. Sam nie wiem co, bo to, co jest zawarte w poezji, jest właśnie poza-słowne, więc jak to opisać słowami? – Nie da się.

Zrobię sobie następny tydzień bez fejsbuka itd. Już tak założyłem. Potem może jednak częściej niż raz na tydzień będę tam zaglądał. Kiedy ostatni raz czytałeś bez stresu, swobodnie i z przyjemnością książkę? Ja niestety dość dawno. Dziś jeszcze odpowiem na komentarze. Potem, już tylko kontakt przez bloga.

Wszystkim wam, piszącym, opiniującym, czytającym z dobrą wolą, przesyłam moc najlepszych życzeń. Żeby dobry Bóg, sorry za wręt religijny, ale religijny trochę jestem, dał wam i radość, i mądrość. Żebyście byli świadomi waszej aktywności w internecie. Żeby wam z tym było dobrze. Żebyście dbali i o siebie, a nie tylko o sprawy “wielkie”. No i o drugiego człowieka. Co jest istotą człowieczeństwa. Niech biochemia będzie z wami!

Nie bądź obojętny, udostępnij dalej...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *