Bóg jest w pięknie. Piękno jest od Boga. Od Boga wprost. Czy tygrys widzi „piękno”? Czy widzi je bażant? A może ośmiornica? Czy widzi piękno sokół? On najwyżej lata i ma najlepszy wzrok. Mysz z odległości 1,5 km potrafi wypatrzeć. Więc czy z tej wysokości, obejmując wzrokiem taki szmat naszej ziemi, sokół widzi jej piękno? A może pszczoła widzi piękno kwiatów i dlatego je odwiedza w poszukiwaniu tego, z czego robi miód? A może samica pawia widzi piękno w jego ogonie? A może tylko człowiek widzi piękno? Staje zauroczony przed obrazem, którego powierzchnia naznaczona ruchami pędzla, zdaje się ku jego oczom wybiegać, odmalowywać w nich ogród, może brzeg morza z latarnią, może jakąś twarz i staje tak człowiek, i patrzy. Patrzy na piękno. Jakby było ono jakąś samą w sobie niezwykłą wartością. Jednocześnie z tego i spoza tego świata. Wartością samą w sobie. Wartością jakoś nam „znaną”. Ale skąd? Czy można się nie zapatrzeć w słońce zachodzące nad oceanem? Pewnie można. Choć… czy na pewno?
Dodatkowo Bóg przejawia się… No właśnie. W czym się jeszcze przejawia? I czy jest, czy istnieje „druga strona”, od Awesty, przez Stary Testament, aż po Chrześcijaństwo nazywana diabłem, złem, szatanem? Czy ta druga strona też się w czymś przejawia? Czy one obydwie istnieją, nawet jeśli w Boga albo diabła nie wierzymy, to przecież objawy ich „istnienia” obserwujemy?
Więc Bóg przejawia się w byciu „dobrym”, w trosce o kogoś innego. I jeśli weźmiemy człowieka dowolnych czasów, dowolnej kultury i postawimy go na podwórku, gdzie na środku głęboka studzienka niczym niezabezpieczona, to nie ma takiego kogoś, kto widząc maleńkie, nieznane mu dziecko, biegnące nieświadomie w stronę tej studzienki, nie krzyknie, nie porwie się, żeby je od niechybnego wypadku uratować. Nie potrzeba do tego systemów etycznych i religijnych. Nawet nie potrzeba samej religii. Każdy to zrobi. I może to jest w nas. I nie ważne skąd to jest i jak to jest. To jest Dobro, w tym przejawia się to Nienazwane Coś, co określamy słowem Bóg.
Bóg przejawia się w prawdzie. Dlatego taką raną jest dla człowieka zdrada. I nie chodzi tu wcale, co jest fiksacją współczesnej religijności i moralności, o seksualnych charakter owej zdrady. Każda zdrada jest straszna. Każda zdrada pochodzi od tego, nie posiadającego barwy nawet czarnej, gotującego się nieustannie, konwulsyjnie, nihilistycznego chaosu, któremu ludzie, znów tą drogą jak to było w przypadku pojęcia Bóg, nadali nazwę – diabeł.
Zdradzić nas oczywiście może partner, współmałżonek. Ale może też przyjaciel. Może nas zdradzić kolega. Możemy zostać zdradzeni przez Polityka, nie wiem czemu z dużej litery. Ci wszyscy nie dotrzymują słowa. Okłamują nas. Na tej samej zasadzie, wierność własnemu słowu i mówienie prawdy – pochodzą od Boga. Więc zdrada oraz kłamstwo pochodzi wprost z tej drugiej rzeczywistości – osobowej czy nie, zależnie od wiary – pochodzi od chaosu, od chciwości niszczenia i podporządkowywania sobie, pochodzi od szatana, piekła, diabła.
Dużo gorzej jest z uczuciami i nastrojami. No bo co z radością? Od kogóż by miała ona pochodzić? Ja myślę, że zdecydowanie od Boga. Sądzę, że Bóg się w radości przejawia. Ilekroć się radujemy, ilekroć jest ona w nas, tylekroć jest w nas Bóg. Ale czy nie może być radości chorej, złośliwej satysfakcji, przyjemności z czynienia krzywdy drugiemu? Pewnie takie dewiacje istnieją. Jednak generalnie i na zdrowy rozum biorąc, to znaczy każdy jest to w stanie rozsądzić, radość jest dzieckiem Boga, jego posłańcem do nas, jego przesłaniem, jego sposobem bycia. „Radujcie się” – pojawia się nieustannie jako wezwanie do chrześcijan. Niestety, nieco zniekształcone albo przekręcone, albo zapomniane w trakcie ewolucji chrześcijaństwa.
A rozpacz czy smutek? Czy to są uczucia, postawy, emocje, w których przejawia się Bóg w naszej rzeczywistości? Z jednej strony one są nam po prostu dane w życiu. Ich odrzucanie czy krytyka. Unikanie czy uważanie za zło, które „nie powinno nas spotkać”, to droga donikąd. Ból, cierpienie (które jest odczuciem, a nie fizycznym doznaniem), przychodzące w ślad za nimi: smutek i bywa rozpacz, są częścią naszej drogi, częścią naszego życia, częścią nas samych. Ideał człowieka wiecznie radosnego i uśmiechniętego wydaje się sztuczny i tak naprawdę – nieludzki. Jezus gdy stanął przed grobem Łazarza to… zapłakał.
Więc te bolesne nasze odczucia, ta część rzeczywistości, która nas rani, pochodzi od Boga w tym sensie, że jest nam dana i zadana, że musimy przez nią przejść, zresztą czy chcemy czy nie. Próba ucieczki przed tym, w alkohol, w narkotyki, jakkolwiek inaczej, to zawsze błąd. Rezygnacja i bierna zgoda na takie doświadczenia, to następny błąd. Te błędy od Boga nie pochodzą. Wydaje się, że to, co od Niego pochodzi, to droga przez te doświadczenia. To nasz wysiłek. To przyjęcie tego cierpienia, ale po to, by przez nie przejść, to wytrwałość w wysiłkach, by iść do przodu. Cierpienie samo z siebie, nie jest wartością, jak to błędnie ludzi kiedyś uczono. Nie jest wartością rezygnacja w obliczu cierpienia ani zadawanie go sobie lub innym. Wartością to znaczy tym, co pochodzi od Boga jest jego przyjęcie i stały wysiłek, by przez nie przejść. Gdzie? Do radości. Do wolności. Do szczęścia.
Więc dobro, troska, piękno, prawda, wierność swojemu słowu, lojalność, radość, wysiłek w obliczu przeciwności, bez uciekania przed nimi. W tym wszystkim przejawia się Bóg. Zawsze mnie intrygował brak jeszcze jednej cechy, zazwyczaj usilnie pomijanej w „religijnym nauczaniu”. Chodzi o poczucie humoru. Czy to możliwe, żeby w kawałach, na brzmienie których ludzie wybuchają śmiechem, mieszkał Bóg? Czy jakieś inne stworzenia tworzą dowcipy? Niewykluczone. Jednak zawsze odczuwałem, jakąś wielką wartość związaną z żartami, z humorem, ze śmiechem. Jakby nie tylko o śmiech czy jakąś radość w tym wszystkim chodziło. Jakby jakaś „wolność” się pojawiała w związku z tym „żartowaniem”, jakaś przestrzeń, dystans, jakby po prostu robiło się lżej, ale nie, że fikcyjnie i na niby, tylko owo lżej i ów dystans związany z poczuciem humoru pokazywały nam PRAWDZIWY wymiar rzeczy i rzeczywistości. Że może za bardzo, przybijamy swój wzrok, do tego, czy owego. Do samych siebie. Za dużo tej powagi śmiertelnej (z nazwy i ze skutków). Że śmiech i żart to jakieś aspekty prawdy, moze i samego Boga – tak mi się wydaje 🙂
Więc na koniec wypada zapytać, co nam przynosi rzeczywistość. Ludzie, których widzimy i słuchamy. Media, które stały się tak naprawdę oczami współczesnych ludzi w poznawaniu świata. Otóż wypada ten obraz bardzo jednostronnie. No bo jeśli minister – co znaczy sługa – mówi ludziom milion razy „liczba zachorowań”, a wie, że to liczba pozytywnych testów, która z zachorowaniami ma niewiele wspólnego, jeśli premier – a więc pierwszy – mówi, że „zaleca” i jednocześnie wprowadza prawo, które „nakazuje”, jeśli, jeśli, jeśli. To oni wszyscy, wiem – nie wolno powiedzieć – kłamią.
A co z mediami? Co z tym, co podsuwa się ludziom przed oczy?
W końcu, bracia, wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie: jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym – to miejcie na myśli!
A co na myśli nam wkłada portal ******.**, stacja ***, rozgłośnia, redaktor, telewizja? Chyba głównie odwrotność tego, w czym przejawia się Bóg. A więc kłamstwo, strach, konflikt, niepokój, to, co brudne, co niesprawiedliwe, co zasługuje na potępienie, co jest jakimś złem i czynem negatywnym. – To właśnie przynoszą na media. W ten sposób, to też trzeba powiedzieć, służą diabłu, służą tej rzeczywistości, która tuż za kurtyną zbudowaną z czasu, tańcu kwarków i fal grawitacyjnych, gotuje się w chciwości, by wchłonąć ludzkie umysły, ludzką świadomość, ludzkie – tak to religia opisuje – dusze.
Ale to nie jest powód, do utyskiwań i zamartwiania się, ten stan mediów, te zachowania i czyny ludzi mówiących do nas miliardami powtórzeń i przekazów. To jest po prostu element rzeczywistości. Zadanie. Jakaś forma bólu czy problemu. A my powołani jesteśmy, by przez to przejść. W drodze do Boga, to znaczy do życia, do wolności, do szczęścia i radości, do piękna i – to moje własne, więc może błędne – do poczucia humoru. I w tej drodze, co może najważniejsze, uważajmy, byśmy nie napełniali naszych myśli tym, co nam wepchnąć stale usiłują ludzie i media wywodzące się z „drugiej strony”. Zwracajmy zgodnie z radą Apostoła uwagę na to, co piękne, prawdziwe, godne, sprawiedliwe, co cieszy i wzmacnia. Tym się dzielmy. Na to patrzmy. Na Boga i na to, co od Niego pochodzi. W ten sposób, to właśnie, może nawet On sam, jakoś w nas zamieszka, nas rozjaśni, pozwoli nam spojrzeć i działać efektywniej, i w koncu doprowadzi nas do tego, do czego zmierzamy.
————————————————-
Zdjęcia na prawach cytatu
Moja książka