Na czym właściwie polegać będzie zmartwychwstanie? Mamy tendencję do wyobrażania sobie, że polegać będzie na tym, że my, tacy jacy jesteśmy, będziemy znowu. Albo wstaniemy literalnie z martwych, albo jakoś inaczej. Nie ważne. Znów, tacy jak jesteśmy, tylko może z niezniszczalnymi ciałami – będziemy.
Ale w jakim wieku? Jeśli odchodzimy po osiemdziesiątce? To zmartwychwstaniemy jako 10 latkowie? 25 latkowie? 80 latkowie? Czy spotkamy bliskich? W jakim wieku będą? No bo jak wszyscy się tam spotkamy, to dla wnuczka babcia powinna być babcią, a siostra dziewczynką. A jak spotkamy kogoś zza granicy, to w jakim języku? Czy będą języki? Jak to właściwie będzie?
To wszystko są projekcje. Naturalne zresztą. Ale chrześcijaństwo chyba nie polega na projekcji, nie polega na tym, że cel naszych starań jest owocem i skutkiem naszych starań. Polega na szaleństwie zaufania. Na zawierzeniu, że Coś, Ktoś, że Bóg – tak naprawdę, żadne słowo Go nie opisuje. Że wszystko będzie NOWE, to jest nam dzisiaj, w żaden sposób nieznane, nie do pomyślenia, nie do wyobrażenia sobie. To, co jest, dane nam w doświadczeniu życia – przeminie. I… NIE WIEMY, co będzie.
I w tej niewiedzy, zawierzamy Temu, kogo nie znamy. Zawierzamy, bo wierzymy Jezusowi z Nazaretu. W Nim pokładamy nadzieję, że nas za sobą przeprowadzi, w NIEZNANE, a piękne. W zasadzie życie nasze tutaj, polega na umieraniu, takim czy innym. Fizycznym, czy duchowym. Emocjonalnym czy społecznym. A robimy wszystko, żeby siebie zachować. A nie tak uczył Pan Jezus.
Więc sami sobie nie zbudujemy Wieczności. Nie wiedzielibyśmy JAK to zrobić. No bo co, miliard lat przyjemności, a potem następny miliard, a potem następnym, a potem… toż to oszaleć by można w końcu. Więc jedyne na co wypada liczyć, to na Jego śmierć. Na to, że zdecydował się zostać człowiekiem w miejsce bycia – co do formy – Bogiem. Że zdecydował się umrzeć i że zmartwychwstał. I nie był wcale taki sam, bo przecież uczniowie, co go znali od trzech lat z nim ciągle przebywając, wcale go nie rozpoznali w drodze do Emaus.
Więc… jak to będzie? Wtedy… Nie wiemy. Chrześcijaństwo to zawierzenie. Zawierzenie, że jest coś ponad nami, ponad naszą wolą, rozumem, uczuciami. Jest de facto szaleństwo. Ale szaleństwo umotywowane i dość nieźle uzasadnione. Nieźle, bo nie do końca. Bo wiara to zawsze jest krok w nieznane, bo tam nie ma się czego uchwycić, poza tym, w co się wierzy, to jest poza dłonią Jezusa, która jakoś tam w naszym kierunku się wyciąga.
Musimy ją złapać. Mocno. Kurczowo niemal. Bo oprócz niej niczego tam nie będziemy mieli, niczego tam nie mamy. A ona, dłoń a może jeszcze bardziej droga, którą sam Jezus jest, wyprowadzi nas, poza wszystko co wiemy do tej pory, co znamy, co się spodziewamy. Przez Niego właśnie, wejdziemy – taką mamy nadzieję – do Nieznanego. Ale znanego poprzez Niego. Dlatego właśnie obchodzimy te zbliżające się święta. Święta Zmartwychwstania Pańskiego. Święta Boga, który stał się Człowiekiem – tu można napisać z dużej litery – i który na ziemie przyniósł ze sobą to, co najważniejsze – miłość.