„Lighthouse” – film nie z tego świata

 

Właściwie trudno coś o „Lighthouse” powiedzieć. Typowe podejście przy odnoszeniu się do współczesnych produkcji filmowych zupełnie zawodzi. Akcja, filmowanie, muzyka, wątki, kolory, plenery, efekty graficzne. Człowiek stoi niemy, wobec prób opowiedzenia o tym filmie tymi właśnie filmowymi kategoriami.

Oczywiście można. Niejako na siłę czy z obowiązku powiedzieć, że film jest czarnobiały, że kadr filmowania jest przedpotopowy czyli wąski ekran, że przez cały film widzimy dwóch aktorów, a akcja to ich przebywanie na malutkiej wysepce i opieka nad latarnią morską. Czy te informacje coś o filmie potencjalnemu odbiorcy powiedzą? Nie. Nic a nic. Bo po trzydziestu sekundach zapomina on on kolorach czy kadrach – ale te trzydzieści sekund jest wymagane, rzut oka na statyczny kadr razi – zapomina w zasadzie o wszystkim i znajduje się tam. Jest ciemno, na zewnątrz wrzask oceanu, w środku lampa naftowa i dwóch mężczyzn przy stole.

W karierze Williama Dafoe to będzie perełka. Coś czym będzie się mógł szczycić, bo i cały film to taka perełka, pod względem sztuki tworzenia filmu. Jest to po prostu film inny od wszystkiego co jest w powodzi kinowych ekranów i streamingowych platform.

Nie potrafię powiedzieć, jakie jest przesłanie tego filmu. I chyba nie o to tu chodzi, nie o gadanie. Film jest bezczelnie surowy, nieznośnie brutalny i ostry jak nóż albo jak wódka i tak jak ostry alkohol wchodzi w krew. Jest mocno, do bólu, bez trzymanki i potem… boli głowa.

Jest ten film wreszcie kpiną i wyrzuceniem w niepamięć wszystkich obowiązujących obecnie kulturowo-obyczajowych standardów kształtowania nowego człowieka. Tej do u**bania narzucającej się pedagogiki tych, co mają się za właścicieli naszych umysłów, za gospodarzy naszych charakterów, za urabiaczy nowego lepszego człowieka z reklam Gillette.

Więc jeśli masz mocną głowę i nie boisz się, że cię zaboli. Jeśli masz ochotę obejrzeć popis aktorstwa i opowiadania filmem. Jeśli jesteś trochę ryzykantem i jednak facetem, bo to – mogę się mylić – nie jest film dla kobiet, idź na ten film. Na pewno nie wywietrzeje on z ciebie jak rozcieńczony napój gazowany współczesnej kultury. Zostanie na trochę, choć nie przyniesie ze sobą recept, ani wniosków. Zostanie też w kinematografii, gdy inne produkcje zatoną w niezmierzonej hałdzie podobnych sobie, niczego w zasadzie nie wyrażających poza daniem chwili rozrywki filmów.

Rzecz wyjątkowa. Mocna, gorzka – boli głowa 🙂

Nie bądź obojętny, udostępnij dalej...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *