Istnieją cztery drogi do Nieba: droga Pobożnych, Potężnych, Porządnych i Przegranych. Cztery „P”. Łatwo zapamiętać. Inaczej to drogi: religijności, zwycięstwa, dobra i niewiedzy. Każdą z nich można się do Nieba dostać, no ale jak?
1. Droga Pobożnych (droga religijności)
Najbardziej oczywistym sposobem osiągnięcia Nieba, i to chyba we wszystkich religiach i denominacjach religijnych, jest pobożność. Pobożność rozumiana jako kultywowanie postaw, zwyczajów, zachowań dyktowanych przez religię, przez tych, co są dużo bliżej Boga niż my, przez księży, imamów, rabinów, braminów, mnichów itd.
Udział w religijnych uroczystościach i obrzędach, odpowiednie modlitwy i posty, wszystko to razem wzięte umożliwia człowiekowi odwrócenie się od codziennego zabiegania za dorażnymi korzyściami i zwrócenie się ku Bogu, do którego prowadzą religijne zachowania. Bóg staje się częścią życia takiej osoby, w jakimś sensie rzeczywistością. Łatwiej przekroczyć przylgnięcie do doczesności i ruszyć w stronę Nieba. Towarzyszy zwykle temu lista zakazów i nakazów, których ścisłe wypełnianie jest dopełnieniem pobożności.
A jednak… A jednak może być to droga zdradliwa. Niesie bowiem ze sobą silne zapewnienie, że wystarcza do Zbawienia. Że jeśli będziesz dobrym wierzącym i praktykującym, to się do Nieba dostaniesz. Że kluczem są sprawy religijne, które nadpisują życie. I każda chyba religia oferuje „oczyszczenie” – to jest anulowanie zła, jakiego człowiek się dopuszcza w życiu – poprzez religijne ofiary, gesty i zachowania.
W ten sposób to, co robimy, staje się mniej istotne od tego, jak wierzymy i jak religijni jesteśmy. A to… może być droga na plac przed pretorium, około 20 wieków temu. Było tam gorąco i kurz. Ludzie stali stłoczeni i pobudzeni. Wszyscy bardzo religijni. Stali przed pogańską władzą i, kierując się religijnymi naukami swoich kapłanów, krzyczeli: – Ukrzyżuj Go!. – On… stał milczący, patrząc na to wszystko. Co czuł? Co myślał? Nie wiemy. Czy gdybyśmy tam stali, nie dołączylibyśmy do obrony naszej wiary i ojczyzny przed tym „heretykiem”? Sprzeciwilibyśmy się naszym kapłanom?
Droga pobożności ma człowieka przemieniać. Miłość do Boga, jeśli jest prawdziwa, ma skutkować miłością do ludzi, inaczej… – Diabła macie za ojca – mówił do nich Jezus. Więc zapał pobożności może człowieka sprowadzić na zupełne manowce, na których będzie miał dla innych żądanie podporządkowania się, agresję i pogardę, wciąż myśląc, że idzie dobrą drogą, bo nieustannie odwołuje się do Boga. „I powie do nich: – Nie znam was.”
2. Droga Potężnych (droga zwycięstwa)
Człowiek chce panować. W szczególności na samym sobą i światem. Nad swoim życiem. Drogi rozwoju duchowego, te jawne i te tajemne od zawsze były z ludźmi. Szamani, magowie, specjaliści od charakteru i rozwoju osobistego, filozofowie – szukają zapanowania nad rzeczywistością, nad samym sobą.
Szczególnie dzisiaj są setki dróg i specjalistów uczących – i słusznie – pracy nad sobą i samorozwoju. Wystarczy, że będziesz ciężko pracował i przyjmiesz najnowszą, najlepszą i najmądrzejszą strategię, a możesz się zbawić, to jest możesz zmienić siebie i rozwijać się tak, aż staniesz się szczęśliwy, duchowy, spełniony… w sumie nawet zbawiony, bo możesz się rozwijać duchowo.
To ważna i potrzebna droga, która kładzie akcent na przemianę. Życie jest przemianą. Zmianą. Wzrostem. Coś, co się nie zmienia – nie żyje. Stagnacja to śmierć, może nie od razu, ale to stan śmierci. Religia zaś, relacja z Bogiem, powinna prowadzić do przemiany człowieka. Do jego poprawy. Do zmiany jego życia.
To właśnie proponuje selfimprovement, ćwiczenia duchowe św. Ignacego, medytacje, pozytywne myślenie, Bhagavad Gita, Ośmioraka ścieżka i inne. Droga ta zwraca uwagę, iż pobożność, jeśli nie przekłada się na przemianę człowieka, to za mało. Że w chrześcijaństwie potrzebna jest „metanoia”, to jest właśnie przemiana. Że polega ono na przemienianiu człowieka, za pomocą praktyk religijnych.
A jednak i tu, pojawiają się na drodze kamienie. Oto bowiem „prorok” zwycięstwa i pracy nad sobą Jordan Peterson, autor ogromnej ilości wykładów, a także książek na temat – jak żyć, skonfrontowany z bólem życia, skończył z całą swoją wiedzą i pouczeniami w klinice odwykowej, leczącej z uzależnienia od narkotycznie działających opiatów.
Okazuje się, że próba zwycięstwa nad sobą, przemiany siebie samego, to może być próba wyciągnięcia się z bagna za własne włosy.
3. Droga Porządnych (droga dobra)
Są ludzie, którzy specjalnie albo wcale w Boga nie wierzą. Do kościoła nie chodzą. Sprawami religijnymi się nie zajmują. Żyją. Starają się innych szanować, innym pomagać, jak mogą, świadczą im po prostu dobro. Bo tak uważają, że trzeba, że wypada, bo jakoś tak czują albo tak ich wychowano. Nie potrafią wskazać jasno przyczyny ani celu takiego swojego zachowania, pozostając przy „bo tak chcę” albo „bo tak postępują ludzie porządni”.
Być może Pan Bóg, witając ich kiedyś na progu Nieba:
– Dziękuję za to, że Mnie czciliście. Że Mnie chroniliście, że się o Mnie troszczyliście, że Mnie kochaliście.
– Zaraz zaraz, panie Bóg – odpowiedzą – przecież wcale Ciebie żeśmy nie czcili, aniśmy się nie troszczyli i tak dalej. Serio.
– Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych… – odpowie im – Mnieście uczynili.
– O w mordę… – odpowiedzą.
„Droga dobra” to kwintesencja chrześcijaństwa. – Po tym poznają, żeście uczniami moimi, że miłość wzajemną mieć będziecie. – W Polsce mamy wiele religijności, więc sądzimy, żeśmy chrześcijanami, a jak – tak naprawdę – jest z wzajemną miłością? Czy nie zastąpiliśmy jej wzajemną pogardą i niechęcią, mylnie myśląc, że droga pobożności zapewnia nam Niebo? Czy nie mamy dramatycznego deficytu tej wzajemnej miłości?
Więc to jest wielkie pytanie, czy niewierzący i nie czczący Boga mogą być zbawieni uczynkami miłości swojego życia? Nie mam pojęcia. Kościół to dawniej wykluczał. Teraz w zasadzie nie wyklucza niczego. Wydaje się, że Bóg mieszka w każdym człowieku o wiele bardziej niż w kościele – to jest w budynku świątyni. Ci z przypowieści Jezusa właśnie byli zdziwieni, że przypisywał im dobro jakie Mu wyświadczyli. A jednak to właśnie świadczenie miłości drugiemu, czynił w tej przypowieści Pan Jezus warunkiem swojej przyjaźni, kryterium wejścia do królestwa. Więc być może „droga dobra”, prowadzi do Nieba, w końcu Bóg… jest Miłością.
4. Droga Przegranych (droga niewiedzy)
Są też i tacy, co nie mają pojęcia czy Bóg jest. To znaczy… mają mnóstwo wątpliwości i żadnej pewności.
– Pana Boga już nie szukam. Ten etap mam za sobą – powiedział młody ksiądz, relacjonujący swoje doświadczenia z pielgrzymowania.
Więc są ludzie, którzy już znaleźli, którzy wiedzą. Ale są i tacy, którzy – nie wiedzą. Dlatego właśnie to droga niewiedzy, niepewności, mgły jest ich drogą.
Wiele razy, próbowali, idący tą drogą, siebie naprawiać. Można stosować różne techniki. Można zaopatrzyć się we właściwą wiedzę. Można siebie przemieniać aż… to wszystko szlag trafi. Aż wszystko się rozleci na drobne kawałki. Bo życie, bo ludzie, bo los potrafi wszystko zmiażdżyć. Bo miało być dobrze i… kończy się jak zwykle. Ostatecznie – porażką.
Na drodze Przegranych dojmującym doświadczeniem jest poczucie własnej niewystarczalności, słabości. To jest droga Przegranych, bo jej treścią są głównie porażki. Mimo najlepszych wysiłków, mimo starań ponad siły, człowiek wie… że ostatecznie nie wygra, ostatecznie siły na tym świecie są silniejsze niż on. Nie ma zmiłuj.
Podróżnik na tej drodze, wie też dobrze i niestety pamięta, te wszystkie razy, gdzie powinien być dobry dla innych i wyrozumiały. Przebaczający i pełen współczucia. Tymczasem… miał do zaoferowania „Szlag by was trafił” albo „Wszyscy to kurwy” i inne takie, nie wypowiadane rzecz jasna głośno, ale przecież nie mniej dosadnie doświadczane i wyrażane czasem w praktyce, przejawy pogardy i niechęci do innych ludzi.
Więc figa z tego dobra, które rzecz jasna stara się człowiek czynić, ale… nie ukrywajmy, często mu się nie udaje i emocje, ból, złość biorą górę i wszystko potępia, wszystko chciałby kopnąć w przysłowiowy zad, wszystko widzi czarno i kiepsko.
Nie ma więc na tej drodze zbytniej pobożności, poczucie zwycięstwa jest zastąpione przez doświadczenie porażki i własnej słabości, z dobra wobec ludzi też ciężko się rozliczyć, bo może za dużo było zła, agresji, depresji i krzywdy.
To, co na tej drodze człowiek ma, to niewiedzę, marzenie i samą drogę właśnie. Nie wie, więc marzy. Marzy o Miłości, o Pięknie, o Dobru, o Życiu. To marzenie, bo w życiu wiadomo, jak jest. Czasem się zdarzy, ale… częściej wcale nie.
Więc to marzenie, to taki cel, który znika gdzieś w niewiedzy i w braku pewności. Ale choć przesłonięty mgłą, ciągle jest, bo jest właśnie marzeniem, to jest pewnego rodzaju tęsknotą. I do tego celu potykając się o porażki i błędy człowiek idzie. Świadom swojej niewystarczalności i słabości wszystko lokuje w Bogu. Bo tylko Bóg może człowieka wyciągnąć z ciemności, ze słabości, z niekończącego się nieszczęścia, z manowców błędów, na które człowiek zszedł we własnej głupocie. Nie ma się też taki człowiek czym pochwalić przed Bogiem, więc mu trochę głupio i zamiast tego stara się zrobić następny mały krok. Właściwie to te kroki i ta droga, i to zaufanie do Czegoś, do Kogoś, o kim nie wie czy Jest, są istotą tej drogi. Drogi, której człowiek nie pokonuje sam, bo sam nie potrafi. Która nie prowadzi do niczego znanego, bo człowiek tego nie zna. Która składa się z Marzenia i z Kroków, to jest powierzenia się Miłości i ciągłej nadziei, że być może choć o krok, jest się trochę bliżej…
————————————————————————————
Trzy drogi do piekła {LINK}
Blog pielgrzymkowy {LINK}