Droga bólu
Na początki boli. Boli jak cholera, to, co robi tamten, tamta. Ździra, podelec, potwór. Ból jest prawdziwy, nieudawany, rzeczywisty. Doświadczamy go, czujemy jak nas ranią, inni. Nie dlatego, że nas ranią bezpośrednio i wprost, że do nas osobiście kierują swoją potworną agresję, ale kierują ją do tego, co najcenniejsze dla nas, dlatego to nas tak rani.
Skoro nas tak boli i widzimy z “kim” mamy do czynienia, to widzimy, że to nie jest człowiek, to nie są ludzie, nie zasługują na tę nazwę, bo ludzie, bo człowiek tak nie robi. To podłe, ohydne i złe roboty, degeneraci, którzy chcą zła, zniszczenia najcenniejszych skarbów, to… insekty, zagrożenie, wrogowie.
Pokaz nienawiści, pogardy i oskarżeń w wykonaniu szesnastoletniej dziewczynki pokazywanej na forum UN jest jakimś przejawem tego procesu. – Ona gra – mówią jedni. – Nie, ona tak czuje i myśli – mówią drudzy. Trzeci wierzą i czują, jak ona. Ponoć zdarzają się samobójstwa.
Więc wszystko na tej drodze zaczyna się od cierpienia i bólu. I to cierpienie i ból jest wytłumaczeniem dla procesu dehumanizacji jakiego dokonujemy, a następnie dla ekspozycji nienawiści, pogardy i ewentualnej agresji w kierunku tych, których identyfikujemy jako źródła naszego cierpienia.
W polityce to samo, czy nie jest tak, że odczuwamy zranienia, że nie uważamy tych, którym je przypisujemy, za ludzi, tj. za osoby godne szacunku i współczucia? W relacjach to samo. Ja mam prawo być agresywny, agresywna, bo ona, bo on nie robi tego, co powinien, nie jest taki, jaki powinien być. Zatem… nie zasługuje na szacunek.
Źródłem cierpienia jest zawsze przekonanie, że wiemy jak POWINNO BYĆ. Ta wiedza w zderzeniu z rzeczywistością wyzwala w nas ból psychiczny, mentalny, gorszy czasem od fizycznego. No i się zaczyna. Droga do piekła, tj. do dehumanizowania innych, do zamiany przeżywanego cierpienia na agresję i negatywizm zwrócony w kierunku drugich. Ostatecznym zwycięzcą staje się negatywność i wszystko, co się z nią wiąże. Ostatecznym przegranym, to, co jest między ludźmi i ludzie sami – ale to drugie w dłuższej perspektywie.
Droga chciwości
Potem chcemy mieć. Po prostu zarobić. Nie za dużo. Każdemu się należy. Każdy ma prawo, dążyć do szczęścia, do mamony, do pieniądza, do wzbogacenia się. Nie bądźmy naiwni. Pieniądze to nie wszystko, ale… prawie wszystko. Zresztą – wszyscy tak robią, wszyscy grabią do siebie i starają się jak najwięcej zarobić. To taka gra.
W tej grze, staniemy przed wyborem. Termin towaru, cośmy go kupili nieopatrznie, a chytrze nam sprzedał ten sk***syn, kończy się jutro. Może wytrzeć cenę? Może zamazać? Może puścimy na promocię i klienci się nie zrorientują, a towar w promocy nie podlega zwrotowi. No coś trzeba zrobić. Każdy odpowiada za siebie.
Potem są inne, dalsze kroki. Zwykle drobne, dostosowane do okoliczności i procesu dostosowywania naszej psychiki do wymogów “rynku”. Dodać składnik, co będzie truł ludzi? Czy to nasz problem? Przecież jest na etykiecie. Każdy sam decyduje. Tych decyzji przybywa wraz ze wspinamiem się w hierarchii grających. Ostatecznie ludzie stają się dla nas “graczami”, to jest elementami “gry”. Nie są ludźmi. Co to miałoby znaczyć, że są ludźmi? Są po prostu innymi graczami, z którymi trzeba wygrać, tamci też próbują.
Tą drogą odbywa się znów dehumanizacja człowieka. Ostatecznie, skala szkód, które będziemy gotowi wyrządzić innym, zależna staje się od tego, czy mogą nas złapać, czy mogą nas spotkać konsekwencje. Jeśli nie, to reklamujmy margarynę, jako sposób na zdrowe serce, załóżmy Amber Gold, udzielajmy pożyczek we frankach, wyeliminujmy, ministra, premiera, którzy nie popierają proponowanych transkacji, obróćmy państwa i narody w niewolników.
Droga władzy
No i chcemy rządzić. Wspinać się po tej drabinie społecznej, może bardziej sieci, na samą górę, gdzie chwiejąc się, bo sieć nie jest stabilna, wczepieni w jej węzły będziemy z góry patrzeć na resztę, a reszta na nas z podziwem. Wysoko jest że ach! Inne widoki, inaczej w sercu, wreszcie jesteśmy my.
Ale – jak to pewien pisarz zauważył – każdy za metr władzy trzeba zapłacić własną duszą. W rzczywistości, takiej naszej, trzeba kłamać. W innej zresztą też, chociaż mniej. Kłamstwo jest materią relacji i komunikacji międzyludzkich powyżej pewnego poziomu. Nic, nie może zostać powiedziane naprawdę. Wszystko jest nieprawdą. Inaczej się nie da. Bo sama sieć, to nieprawda. Przedstawiana jako piramida, jako solidna konstrukcja władzy, okazuje się jedynie tej władzy parawanem, kurtyną, po której wspinają się w górę ci, co tego pragną. Więc kłamią, bo niekłamiąc nigdzie nie zajdą. Manipulują, oszukują w imię – jak powiadają i myślą – wielkich wartości. W rzeczywistości, w imię znalezienia się wyżej i jeszcze wyżej. Tyle, że rozjazd ze zwykłą prawdą osiąga taki rozmiar, że sami odrywają się od rzeczywistości i odrywają od niej innych. Kłamstwo staje się częścią i materią odbieranego świata, częścią i materią życia. Skarłowaciałego, zamkniętego, potwornego w istocie.
Wszystko, każda droga, zaczyna się od “ja”. W końcu to owo “ja” chcemy zachować, ocalić, wywyższyć. To naturalne. Ale to droga, która kończy się w grobie. W pyle, w prochu, w urnie, gdziekolwiek. I jeśli tam jest koniec, to właściwie – dlaczego nie? Jest i było wielu ludzi “piekła”, którym się udało i powiodło, wielu ludzi usiłujących czepiać się “nieba”, którzy skończyli marnie i źle.
Utylitarne kryterium podpowiadane przez filozofów typu Petersona tak naprawdę nie wystarcza, nie tłumaczy, nie uzasadnia wyboru drogi. Dlaczego mielibyśmy traktować innych jako godnych szacunku? Dlaczego jako godnych współczucia albo przynajmniej uprzejmego obchodzenia się? Dlaczego nie mielibyśmy ich niszczyć, wykorzystywać, okłamywać jeśli służyć to miałby naszym celom, naszemu powodzeniu, uldze w naszym bólu?
Życie
Po jeziorze nieopodal pływają łabędzie. Mają teraz młode, jeszcze szare. Para rodziców się przygląda, tamte poznają świat. Słońce ślizga się po niewielkich nierównościach tafli, trafia w oczy. Gdy ciepły dzień to przyjemnie, gdy wiatr. Kot o umaszczeniu tygrysa jest atrakcją rowerzystów i przechodni. Las… Kolor nieba jak zwykle niebieski. O ile to słowo jest w stanie oddać jego rzeczywisty kolor. Po co o tym pisać? Chyba po to, że zapominając na chwilę o myśleniu, to jest topiąc swoją świadomość w tym “co jest”, jakoś wracamy do równowagi, do naturalności i ze zdumieniem, możemy odkryć, że to właśnie naturalne, zapisane dość głęboko w nas, jest wyciągnięcie ręki na widok innego człowieka. I rodzi się jakieś przeczucie, wspólnoty i jedności, ze wszystkim co istnieje. Przeczucie, że nic nie ma końca, że ta rzeka zwana życiem, toczyła się i będzie się toczyć po naszym tutaj w niej udziale. Że możemy po prostu usiąść na pniu i popatrzeć… gdziekolwiek. Że możemy po prostu mówić do drugiego człowieka, bez intencji, przekonywania, obaw, tak po ludzku. Że wszystko jest WIELKIE, to jest ludzkie, bo jest wielkie w oczach człowieka, który nie jest zapatrzony w siebie i swoje idee.